czwartek, 28 maja 2020

o Nowej to Hucie są słowa…


Bo są. Właśnie o Nowej Hucie, a właściwie o Romach, którzy do Nowej Huty kiedyś przybyli i o ich potomkach, którzy już w tym mieście/dzielnicy się urodzili. „O Romach w Nowej Hucie słów kilka” to książka (właściwie książeczka, bo ma zaledwie 84 strony) opracowana przez nowohuciankę – Monikę Szewczyk. Wydanie zostało zrealizowane przez Integracyjne Stowarzyszenie SAWORE w 2019 roku. Książka wyczekana (ech ta poczta) i z wielu powodów warta polecenia.


Obecnie trudno jest nie tylko zrozumieć albo przypomnieć sobie, jak wyglądała Polska na początku lat 90., po wyzwoleniu z bolesnego uścisku socjalizmu, ale także – i to jest zadania o wiele trudniejsze – pojąć jak wyglądał narodowy odbudowawczy i budujący zryw narodowy po II wojnie światowej.

Budowa Nowej Huty została rozpoczęta w 1949 roku i zgodnie z założeniami i planami miało to być idealne miasto socjalistyczne, towarzyszące kombinatowi metalurgicznemu im. Lenina.

https://wiadomosci.onet.pl/krakow/budowa-legendarnej-huty-im-lenina/bhs0dgv

Mając możliwość projektowania rzeczywistości, ówcześni władcy Polski przeprowadzali w oparach socjalizmu eksperyment inżynierii społecznej. Dotyczyło to nie tylko zabudowy i organizacji przestrzeni miejskiej, która w swoim monumentalizmie miała manifestować wielkość i potęgę trudu socjalistycznego (oraz państwa), ale i tego jaka ludność była zachęcana do przybycia do budującego się miasta. Zresztą cel nadrzędny wiązał się z połączeniem socjalistycznego ideału gospodarczego z ideałem społecznym i budową „nowego człowiek”. Podstawą była uniformizacja społeczna i spolegliwość wobec władzy. Siła robotnicza tkwiła nie tyle w umiejętnościach ile w zapale, kolektywizmie i ciężkiej pracy. Rodzina miała być jedynie najmniejszą, choć nie najważniejszą, komórką społeczną, a życie wszystkich mieszkańców miało być wtopione w działania kolektywne, współpracę w organizacjach, uczestnictwo w zebraniach, wyścig o produktywność, posiłki jedzone w stołówkach zakładowych i wolny czas spędzany w świetlicach i klubach osiedlowych. Jednocześnie w Nowej Hucie zapewniano mieszkania, które choć niewielkie, były stosunkowo jasne, miały centralne ogrzewanie, bieżącą wodę, gaz oraz prąd. Jak na tamte czasy i wcześniejsze doświadczenia tych, którzy do Nowej Huty przybywali, był to nieosiągalny w żadnej inne sytuacji luksus. Tym bardziej, że przybywali z całej Polski, ale szczególnie licznie z wsi Polski południowej.

W taką szczególną sytuację społeczną i organizacyjną trafili Romowie.

Na przełomie lat 40. i 50. XX wieku Romów w Polsce być może było około 18 tysięcy. Dla władzy ludowej stanowili problem, który wiele lat później skutkował zatrzymaniem wszystkich taborów. I choć wędrowny tryb życia nie dotyczył akurat tych Romów, którzy zamieszkali w Nowej Hucie, ponieważ byli to przede wszystkim (lub nawet wyłącznie) przedstawiciele osiadłych od dawna Romów Górskich, to jednak w przypadku wszystkich chodziło o produktywizację zgodną z ludowymi i socjalistycznymi wymogami. Czyli przede wszystkim – wszystko musiało być pod odgórną kontrolą i zorganizowane zgodnie z wytyczonymi odgórnie zasadami. Nie sposób w tym miejscu nie odwołać się do innego dzieła autorki książki – filmu dokumentalnego o romskich kowalach ze Spisza „Byli kowale, byli…”. Bo to właśnie stamtąd pochodziła znaczna część przyszłych mieszkańców i pracowników Nowej Huty. A że kowale w nowej rzeczywistości byli niepotrzebni, to musieli się przekwalifikowywać. Ich dodatkowe zajęcia związane z muzykowaniem także musiały ulec pewnej zmianie i być wpisane w sformalizowaną działalność zgodną z wytyczonym kierunkiem. Jednak ci spośród, Romów którzy mieli szansę na bycie wykwalifikowanymi robotnikami byli w mniejszości. Dlatego tez ważnymmiejscem zatrudnienie Romów w Nowej Hucie było Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania.

Produktywizacja w pewien sposób się powiodła. Jak pisze Monika Szewczyk, informacje o możliwościach oferowanych w Nowej Hucie rozchodziła się z ust do ust, na płotach wisiały plakaty i zachęcano do porzucenia dotychczasowych miejsc zamieszkania i przeprowadzki do tworzonego miasta. Z niektórych małopolskich wsi wyjechali wszyscy Romowie. Trudno im się dziwić. Na wsi w tamtych latach było biednie i wręcz nędznie. Perspektywa poprawy losu swojego i rodziny miała znaczenie. Była to jakaś szansa.

Wszystkie te kwestie Monika Szewczyk opisuje na początku swojej książki. Oczywiście jeszcze przed koncentracją na tematyce Romów w Nowej Hucie opisuje podstawowe i ogólne zagadnienia dotyczące Romów w Polsce, co w dalszym ciągu jest konieczne niemalże w każdej publikacji o Romach.
>
https://m.interia.pl/nowa-historia/news,nId,1570306

Książka jest gęsto przetykana wypowiedziami Romów pamiętających jeszcze dawne czasy, a dodatkową jej wartością są bardzo liczne (kilkadziesiąt) zdjęcia (pochodzące przede wszystkim ze zbiorów prywatnych) dokumentujące życie Romów w Nowej Hucie na przestrzeni lat. Autorka w swojej opowieści dociera do początku XXI wieku, ukazując w całej publikacji losy i dzieje konkretnych rodzin, a także całej nowohuckiej społeczności romskiej. Pomimo koncentracji na jednej miejscowości i losach jednej z grup romskich, to jednak książka ta pokazuje przemiany dotyczące wszystkich polskich Romów. Jest to historia zaczynająca się od socjalistycznej produktywizacji, a kończąca się (choć otwarta) na własnych pozarządowych inicjatywach romskich, w sumie też będących produktywizacją, ale na innych warunkach i dla siebie.

Omawiana książka wpisuje się w nurt polskich publikacji opisujących życie Romów od końca II wojny światowej do końca polskiego socjalizmu i gigantyczne przemiany jakie dotknęły tę mniejszość na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Dla każdej z romskich grup były one inne, jednak to one ukształtowały w znacznym stopniu – na podstawie romskiej tradycji, kultury i zachowań – obecny kształt środowiska polskich Romów. Mocnym merytorycznie i wyczerpującym w ograniczonym zakresie czasowym przykładem takich publikacji jest książka dra Piotra J. Krzyżanowskiego  „Między wędrówką a osiedleniem. Cyganie w Polsce w latach 1946-1964” wydana w 2017 roku przez Wydawnictwo Naukowe Akademii im. Jakuba z Paradyża. Jednak takie publikacje jak książka Moniki Szewczyk sięgają do zagadnień, które nie mają szansy być tak dobrze opracowane pisząc o ogólnej sytuacji Romów. Koncentracja na społeczności, historii i wydarzeniach lokalnych koniczna jest z właśnie z lokalnego poziomu.






poniedziałek, 18 maja 2020

Lokalnie bo to efektywne?


Zaledwie zdążył (lub nie) opaść kurz po bezpardonowym rzuceniu się z opierającym się wyłącznie na stereotypach oraz dowodach anegdotycznych atakiem czytelników internetowego wydania portalu gazeta.pl, a – zapewne zachęcona licznymi i żywymi komentarzami – redakcja portalu weekend.gazeta.pl ponownie go opublikowała, dając tym samym pole do kolejnych ataków na każdy składnik tego artykułu i każdą rzecz/sprawę/kwestię, która się z nim wiąże.
Niewątpliwie pandemiczna sytuacja na świecie wyraźnie wpływa na to w jaki sposób polskie społeczeństwo podchodzi do kwestii mniejszości romskiej, a radykalizacja tych zachowań (wyrażanych w komentarzach pod artkułem w obydwa odrębnych jego wydaniach) nie przynosi chluby ani Polakom, ani moderatorom portalu, obniżając poziom dyskusji do poziomu zarezerwowanego dotąd dla (wypełnionych głównie komentarzami nastolatków) dyskusji pod niektórymi krótkimi filmami na YouTube. Jednocześnie trzeba przyznać, że oczywiście nie dotyczy to wyłącznie Polski i na całym świecie wzmacniają się negatywne zachowania wobec wizualnie obcych. Przykładem tego może być choćby chińska niechęć do nieazjatyckich (i przez to rozpoznawalnych) turystów (szczególnie z Włoch). Jest to po części skutek strachu, a po części wpływ oficjalnych polityk informacyjnych państw, wpływającej na obywateli.
https://www.enar-eu.org/COVID-19-impact-on-racialised-communities-interactive-EU-wide-map

Wiele zarzutów przedstawianych w komentarzach ma jakikolwiek sens i zbliża się do jakiejkolwiek prawdy. Jednak przykładowo zarzuty, że Romowie nie pracują jest poparty argumentem, że dlatego że nie chcą, a nie dlatego, że nikt nie chce ich zatrudniać. Bez problemu jednak można z nich wyłuskać realne problemy Romów, włączając w to nawet te, które wynikają nie z nich samych, czy ich sytuacji, ale wprost ze sposobu jak są traktowani przez społeczeństwo większościowe.
Stąd wprost pojawia się (ciągłe) pytanie o to jak rozwiązać te problemy. Jak sprawić, aby Romowie byli w stanie jak najpełniej uczestniczyć w życiu społecznym i gospodarczym społeczeństwa i co zrobić, aby społeczeństwo im na to pozwoliło. Do tego najbardziej efektywny wydaje się przywołany w tytule poziom lokalny. Na centralny nie ma co za bardzo liczyć, zarówno pod względem finansowym (i to nie tylko podczas pandemii), jak i organizacyjnym, gdyż odgórne wytyczne i proponowane działania systemowe nie są ani szybkie, ani uważne w szczególe, ani – w zakresie kwestii społeczno-kulturowych – efektywne.

Działania lokalne w ramach polityki państwa lub wspólnych polityk unijnych w stosunku do Romów (i szerzej – innych mniejszości etnicznych, ale i także – choć w nieco mniejszym stopniu – narodowych) wyraźnie uwypuklają charakter polityki etnicznej jako polityki publicznej. Wskazywanie na polityki wspólnotowe, a nie na jedną konkretną politykę (zwerbalizowaną esencjonalnie w strategii Unijnych Ram dotyczących krajowychstrategii integracji Romów do 2020 r.), nie jest jakimkolwiek nadużyciem, gdyż Romowie pozostają w zasięgu zainteresowania także innych obszarów działania Unii Europejskiej. Najwyraźniejszym tego przykładem jest polityka spójności i to nie tylko w jej aspekcie gospodarczym i społecznym, ale także – choć w nieco inny sposób – także terytorialny. Poziom aktywności lokalnej i efektywności tych działań wiąże się bezpośrednio z traktatową zasadą subsydiarności (pomocniczości) i zdrowym rozsądkiem. Pomimo absurdalnej tęsknoty części Polaków do wyidealizowanego obrazu czasów PRL (bolesnym przejawem tego był choćby zachwyt niektórych Polaków nad powrotem do wprowadzonego ongiś przez I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułkę systemu edukacji z ośmioklasową szkołą podstawową), w której decyzje dotyczące poziomu lokalnego zawsze były podejmowane centralnie w każdym sektorze życia społecznego i gospodarczego Polski, to właśnie przekazanie części uprawnień i zadań do realizacji na płaszczyznę jak najbliższą obywatelowi (także terytorialnie), ma sens związany przede wszystkim z ich efektywnością. Czymś oczywistym jest to, że z bliska widać więcej i dokładniej, a szersza perspektywa nie jest w tym przypadku konieczna, a jeśli bywa – można się z nią zapoznać dzięki cudom komunikacji elektronicznej  nieograniczonym dostępie przez internet do opracowań naukowych, statystycznych i strategicznych. W drugą stronę mechanizm ten nie działa – zejście na poziom indywidualizmu przy działaniach planowanych i realizowanych od-centralnie zawsze będzie utrudniony i zgrubny (poprzez bezduszne statystyczne i krzywdzące uogólnienia).
Poziom lokalny i działania podejmowane a tej płaszczyźnie bezwzględnie kojarzy się przede wszystkim z władzami samorządowymi, które realizują zadania wytyczone w polityce państwa w określonych sektorach i obszarach. Nie jest to zatem ideał organów mających realizować uwrażliwioną politykę etniczną, która wymaga nieparametrycznej oceny i takiego też zrozumienia specyfiki grup etnicznych, podejście jak najbardziej indywidualnego, giętkości wobec stosowania przepisów administracyjnych i pro-etnicznego rozwiązywania problemów. Nie zawsze jednak samorządy traktują działania w ramach lokalnej etnicznej polityki publicznej (oficjalnie nie ma takiej kategorii polityki w Polsce) jako administracyjne zło konieczne i sposób na rozwiązywanie własnych problemów. Jako ten ostatni można by potraktować szerokie działania związane z Limanową i próbami wysiedlania Romów poza granice gminy. Wśród pozytywnych przykładów można natomiast przywołać Kostrzyn nad Odrą. Jednak w tym przypadku miastu z pomocą przyszłą lokalna Wyższa Szkoła Zawodowa i środowiska romskie. I to wskazuje na pozostałe (choć dalej nie wszystkie składniki poziomu lokalnego. Literalnie będą zatem do nich należały: społeczność lokalna (w tym przypadku reprezentowana przez WSZ) oraz sami zainteresowani. Spośród nich trzeba podkreślić niebagatelną rolę romskich liderów i osobowości. W Kostrzyniu nad Odrą był to ś.p. Karol Parno Gierliński. Nie zawsz jednak takie zwiększenie aktywności samorządu albo po prostu realizacja efektywnych działań na rzecz Romów lokalnych poza samorządem musi wiązać się z aż tak wielkimi postaciami. Nie umniejszając ich roli, wystarczające jest sprawne działanie romskich organizacji pozarządowych. Najczęściej to one tworzą romskie świetlice i one wspierają działania edukacyjnych asystentów romskich. W tym zakresie aktywności lokalnej nie mniej ważne są także nieromskie NGO, które w zakresie swoich działań uwzględniają między innymi wsparcie mniejszości romskiej. Sztandarowym przykładem tego typu organizacji jest wrocławskie Stowarzyszenie na rzecz integracji społeczeństwa wielokulturowego – Nomada.
https://nomada.info.pl/wsparcie-spolecznosci-romskich-migrantek-i-migrantow-z-rumunii

Jak widać zakres działań lokalnych w zakresie etnicznej polityki publicznej i przypisanych jej zadań wykracza poza obszar samorządów i włącza w swój zasięg wszystkich, dla których istotna jest sytuacja lokalna, takaż jakość życia i dobro wspólne.

Teraz pozostaje odwołać się do dobrych wzorów. Takich, które pokazują jak najlepiej coś zrobić na poziomie lokalnym, na dodatek nie pod postacią jednostkowych i pojedynczych działań, ale na bazie powszechnych i efektywnych w każdej sytuacji rozwiązań systemowych. Tyle, że czego takiego nie ma. Można lubić co prawda dobre praktyki zachwycać się ich skutecznością, jednak zawsze będą one wypełnione skutecznością tu i teraz w ramach określonych warunków i kontekstu sytuacyjnego. Nie da się ich przenieść na jakąkolwiek inną sytuację, a każda z nich będzie właśnie inna. Japończycy ponoć to wiedzą i ponoć – w ramach swojego oddalenia kulturowego i myślowego – nie opracowują nieprzekładalnych na inne sytuacje przykładów tego co jest dobre (i tak to każdy zauważy), ale tworzą spisy/księgi przestróg, czarne księgi, tego co się nie udało. Jednak bez zbędnego popadania w te daleko-daleko wschodnie depresyjno-negujące klimaty można sięgnąć do opracowania przygotowanego na 2018 rok przez FRA i dotyczącego (na podstawie badań statystycznych i jakościowych) właśnie współdziałania na płaszczyźnie lokalnej.
https://fra.europa.eu/en/publication/2018/working-roma-participation-and-empowerment-local-communities

Ten raport koncentruje się właśnie na kwestiach lokalnego zaangażowania na rzecz wsparcia Romów i ich jak najbardziej lokalnego interesu. Najistotniejsze w nim jest to jak zaangażować Romów, ale też próbuje wskazać jak włączyć władze lokalne i taką też lokalną społeczność.
Tekst raportu jest stosunkowo niedługi i przywołuje obszernie skrytykowane dobre praktyki. Nie daje też ostatecznie skutecznej i pewnej recepty na to jak dobrze działać na rzecz Romów na poziomie lokalnym, bezwzględnie koniecznie angażując właśnie przedstawicieli te grupy w projektowanie i realizację aktywności na rzecz ich samych.
Pomimo tego, i faktu że powstał w 2018 roku (to brzmi obecnie jak odległa historia), w znacznej mierze jest aktualny, a jego lektur powinna być lekturą obowiązkową (nawet w polskojęzycznej i o wiele krótszej wersji summary) każdego nie tylko samorządowca, ale także każdego, komu na rozwoju i dobrobycie oraz dobrostanie lokalnej wspólnoty (nie zawsze czującej tę wspólność), zależy.

No chyba, że jednak nikomu nie zależy i generalnie homo homini lupus, albo jeszcze jakieś inne gorsze bydle. Ale wtedy wypada tylko umywać ręce i umykać każdemu byle dalej.




piątek, 8 maja 2020

Miała być troska o Romów…


Bo naprawdę cytowany dalej tekst miał być wyrazem troski o Romów. Artykuł "Romowie z Koszar od lat żyją w szambie, które spływa z położonego wyżej budynku" koncentruje się na sytuacji Romów w Koszarach, choć jednocześnie są oni tylko przykładem, aby pokazać jak wygląda sytuacja części tej mniejszości w czasach pandemicznego kryzysu.

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,173952,25923331,romowie-z-koszar-od-lat-zyja-w-szambie-ktore-splywa-z-polozonego.html#s=BoxOpMT

Ekspertką wspomagającą treść artykułu jest dr Joanna Talewicz-Kwiatkowska, prezeska „Fundacji w Stronę Dialogu”. Sama Fundacja jest bardzo aktywna, działa w obszarze wielokulturowości, choć nie ma co ukrywać – w swoich działaniach koncentruj się na Romach. A działania rzeczywiście są intensywne (konkretne projekty) i jak najbardziej słuszne. Także to właśnie ta fundacja jest wydawcą jednego z nielicznych (i zarazem najbardziej wszechstronnego) wydawanych w Polsce (poza typowo naukowymi „Studia Romologica” i ogólno-romsko-mniejszościowym „Romano Atmo”) czasopism dotyczącym Romów – „Dialog-Pheniben”.
W związku z pandemią fundacja nie tylko uruchomiła zbiórkę (niewielkiej w sumie kwoty jak na potrzeby i tego typu akcję) na pomoc Romom – przede wszystkim chodzi o zapewnienie im maseczek i rękawiczek oraz środków dezynfekcyjnych – ale także opracowała obrazkową instrukcję ochrony przed koronawirusem w języku polskim oraz dwóch dialektach języka rromani.

https://fundacjawstronedialogu.pl/covid-19-jak-sie-chronic-ulotka-informacyjna-po-polsku-i-romsku-galeria/

Generalnie zatem pełen szacunek – i to nie tylko podczas pandemii – za całą działalność Fundacji.

Powracając jednak do samego artykułu opisującego sytuację Romów podczas pandemii. Nie odbiega on w swej wymowie od oceny jaką ma większość polskich romologów. Romowie – wykluczeni na co dzień w „normalnej” rzeczywistości –  przy okazji kryzysu i zagrożeniu epidemiologicznym, są traktowani (niemalże podobnie jak na Słowacji) jako potencjalne źródło zarażenia, bo przecież wszyscy oczywiście wiedzą, że Romowie mogą zarazę roznosić.  To oczywiście nieprawda i to bez względu na to w jakich warunkach Romowie żyją. Jednak warunki (jak choćby w Maszkowicach, w Gdańsku, czy właśnie w przywołanych Koszarach) nie zawsze sprzyjają zachowaniu zarówno dystansu społecznego, jak i innych zasad, które wymusza na wszystkich pandemiczna sytuacja. Problemem jest przede wszystkim dostęp do wody, a także brak płynów do dezynfekcji i maseczek. Jednak dzięki pomocy (realizowanej nie tylko za pośrednictwem „Fundacji w Stronę Dialogu”), przynajmniej częściowo udaje się zaspokoić te „wymuszone” potrzeby. Problemem (i to już trudniejszym do pokonania) jest także wykluczenie romskich dzieci z edukacji, która obecnie odbywa się za pośrednictwem internetu. Artykuł omawia także szerzej kwestię edukacji romskich dzieci jako takiej i wszystkich związanych z tym problemów i działań podejmowanych na ich rzecz.
Jednak w samym tekście artykułu najbardziej interesujące jest krótkie przedstawienie tego, jak na zbiórkę na rzecz pomocy Romom w trakcie pandemii reagowali ludzie. W tym przypadku najodpowiedniejszy będzie cytat:
Jak ludzie zareagowali na zbiórkę?
Wściekłością, że jak możemy pomagać Cyganom, a nie Polakom. Ludzie są przekonani, że Romowie sami są winni, że żyją na marginesie. Że nie chcą się integrować, mają dziwne zwyczaje, są brudni, nieprzystosowani, leniwi, nie lubią Polaków. I jakby pracowali, to stać by ich było na maski. Wiele komentarzy pod postem o zbiórce musieliśmy usunąć, bo były tak wulgarne.
W sumie nic nowego, choć nie zmniejsza to negatywnej mocy takiego przekazu ze strony większościowej części polskiego społeczeństwa.
Podczas pandemii i kryzysu można pójść dwiema ścieżkami. Jedna jest ścieżką cywilizacji i ona zakłada istnienie dobra wspólnego (albo choćby minimum solidarności społecznej), które przy zagrożeniu życia wszystkich mieszkańców państwa, jest ważniejsze niż osobiste nastawienie, czy skrajne zapatrywania na jakikolwiek temat. Skutkuje to wsparciem najsłabszych, bo z problemem trzeba sobie poradzić wspólnie. Jest jednak druga możliwa ścieżka, którą niestety Europa nie raz podążała. To poszukiwanie kozłów ofiarnych, to tym intensywniejsze piętnowanie innych, to (być może ze strachu) wyżywanie się (choćby werbalne) na tych, którzy obronić się nie potrafią.
Romowie przez kilkaset lat (od XVI wieku) żyli na marginesie społeczeństw europejskich. Byli więzieni, niewoleni, oskarżani, polowano na nich i zakazywano romskiej mowy. To wraz z innymi czynnikami wpłynęło na to w jakiej sytuacji część z nich żyje obecnie. Od niemalże 30 lat ich sytuacja w Polsce powoli (bardzo powoli) ulega zmianie. Ważne są na tym polu działania organizacji pozarządowych, polskie autorskie rządowe programy pomocy, a także inicjatywy Unii Europejskiej i ogólnounijna romska strategia. Po raz kolejny jednak okazuje się, że nawet jeśli Romowie (wciąż powoli, ale jednak) się zmieniają, to niezmienne pozostaje społeczeństwo większościowe. A że, ujawnia się to szczególnie widocznie w czasach zarazy… To także żadne zdziwienie.

Jednak sam artykuł to nie wszystko. Przy całej jego ogólnej (troskliwej wobec Romów) wymowie, przy wyjaśnianiu ich sytuacji, przy tłumaczeniu jak wygląda ich życie i warunki sanitarne w jakich funkcjonują, kwintesencją (właściwie trudno określić czego) okazują się komentarze czytelników pod tekstem artykułu.
Komentarzy wraz z odpowiedziami jest w sumie jak dotąd 176. Doprawdy trzeba mieć nastrój, aby czytać wszystkie, bo pandemia albo jakieś inne złe wiatry sprawiły, że większość (która można bez problemu określić jako „niemalże wszystkie”) jest napastliwa, reprezentuje negatywne nastawienie do Romów i generalnie traktuje ich jako ludzi niepotrzebnych. Nie można się tu pocieszać, że (tak jak bywa na YouTube) odbiorcy i zarazem komentujący są zapewne znudzonymi młodszymi nastolatkami, którzy chcą napisać cokolwiek (bo mogą, albo dla beki lub podkręcenia sytuacji). W wypowiedziach widać, że piszący dobrze panują nad językiem polskim, formułują poprawnie argumenty, niejednokrotnie są inteligentni i z pewnością nie stanowią nieintelektualnego marginesu społecznego lub niedojrzałej wiekowo grupy. Pomimo tego i pomimo wyjaśniającej treści artykułu, z trwogą i bojaźnią czyta się co ci ludzie piszą. Nie są to jedyne uczucia jakie rodzą się przy poznawaniu tych publicznych wypowiedzi na temat Romów, obrazujących w bardzo dużym stopniu jaki jest stosunek czytelników „Gazety Wyborczej” (wersja internetowa) do Romów.
Aby unaocznić jak to wygląda – jeden (z najbardziej popularnych) rozbudowany komentarz rodzimego eksperta, który za obiektywne źródło wiedzy przyjmuje zapewne własne mniemania.


I tak bardzo kusi, aby odpowiedzieć i skomentować, wyjaśnić. Więc zgoda. Niech będzie esencjonalna odpowiedź czyja to wina (kolejność ma znaczenie): nasza, historii, Romów. A poniżej wskazanie, co z wymienionych punktów jest prawdą, a co nie. Każda z tych odpowiedzi wymaga szerszego omówienia, ale miało być krótko, zatem:
1. chcą
2. nieprawda
3. prawda
4. nieprawda
5. nieprawda
6. bez komentarza
7. nieprawda
8. bywa
Dylemat autora czy pisze prawdę, czy jest rasistowską polską świnią należy chyba pozostawić jego własnej ocenie. Jednak wydaje się, że alternatywą dla prawdy jest nieprawda, a nie przypisywanie sobie rasistowskich cech.

Dr Joanna Talewicz-Kwiatkowska postrzega receptę na lepsze podejście do i traktowanie Romów w wiedzy na ich temat. Na to chyba jednak jest zbyt późno, lub nigdy nie było takiej szansy. Wiedza na temat obcych do pewnego poziomu rzeczywiście podnosi poziom akceptacji dla nich, jednak wszystkie badania pokazują, że jedynie do pewnego pułapu. Dlatego sama wiedza nie wystarczy. Potrzeba jeszcze choć odrobiny zrozumienia, akceptacji, być może współczucia, a przede wszystkim bycia człowiekiem dla drugiego człowieka. Może też odrobina care speech w miejsce hate speech?


Reakcje na zbiórkę na Romów opisane w artykule przerażają. Podobnie działają komentarze pod artykułem. Trudno znaleźć wśród nich jakiekolwiek pozytywne wobec Romów wypowiedzi, lub choćby takie, które nawołują do opanowania się w tej gigantycznej liście zarzutów i pretensji. Tak naprawdę jest ich kilka (ale dosłownie kilka), jednak giną one w dominujące retoryce niechęci, a czasem wręcz nienawiści. Wszystkie negatywne wypowiedzi opatrzone są pozytywnymi ocenami (łapki w górę), co wprost oznacza, że zgadzają się z nimi inni czytelnicy. Dodatkowo straszne jest to, że dzieje się to na łamach „Gazety Wyborczej”. Ale to po prostu można zostawić bez szerszego komentarza. No może poza tym, że zadziwiający jest brak jakiegokolwiek moderowania publicznych wypowiedzi o takim charakterze na łamach tak poczytnego dziennika.
Powtarzając to, co powiedziała dr Talewicz-Kwiatkowska – sytuacja Romów nie była dobra przed pandemią, jednak aż tak napastliwych i w takiej ilości komentarzy nie bywało. No może poza YouTubem, ale tam – tak jak zostało napisane – mogli czynić to młodsi nastolatkowie . Coś się zmieniło. Prawdopodobnie strach przed pandemią uruchamia prymitywne i wciąż żywe instynkty – przy zagrożeniu chronimy swoich. A obcy? A obcy są obcy.