poniedziałek, 28 grudnia 2020

Obraz jest najważniejszy

Dlatego jest to opowieść o muzyce, ale opierająca się na obrazie, który jest formą dla muzycznych treści.

W 1910 roku w niewielkiej belgijskiej miejscowości (której mieszkańcy z radością witali Romów) przyszedł na świat mały Jean. Jego rodzice zarabiali na życie muzykując.

Jego rodzina i cały tabor, w którym się urodził, należeli do grupy francuskich Romów, którzy woleli przebywać w mniej rygorystycznej administracyjnie i bardziej przyjaznej społecznie Belgii. We Francji Romom było w tym czasie o wiele trudniej. Od XVII wieku, kiedy to król Ludwik XIV nakazała wszystkich mężczyzn spośród Bohemian (bo tak wówczas w tym kraju nazywano Romów)  wysyłać na dożywotnie galer, kobiety sterylizować, a dzieci oddawać do przytułków, we Francji Romom było dość ciasno i niewygodnie. Wiele romskich rodzin, które w ciągu ponad 200 lat obecności Romów we Francji zdążyło osiąść na stałe, ponownie ruszyło w wędrówkę, aby umknąć przed złym traktowaniem. Pod koniec XIX w ramach spisu powszechnego zliczono wszystkich francuskich nomadów i z pewnością spośród wszystkich 25 000 większość była właśnie Romami. Dwa lata po urodzeniu się małego Jeana we Francji przyjęto obowiązek posiadania przez Romów kart identyfikacyjnych, które w późniejszym czasie służyły do identyfikacji przedstawicieli tej mniejszości i nawet internowania w obozach. System ten podczas II wojny światowej wspomagał także wywózkę Romów do obozów koncentracyjnych.

Powracając jednak do dalszych losów małego Jeana, już we Francji, uczył się (ale tylko trochę) w szkole i był tylko nieco mniej grzeczny niż inne dzieci wychowywane w romskim taborze.


Nie pasowało mu, że musi grać na nudnych skrzypcach, podczas gdy on marzył o niestety drogim banjo. W końcu jednak je dostał, a jego świat się zmienił. O szkole zapomniał, ale stał się szczęśliwy i cały swój czas poświęcał nowemu instrumentowi.


Jego ambicje sięgały dalej niż chłopięce pogrywanie na instrumencie w taborze. Chciał grać z dorosłymi i zarabiać dla rodziny pieniądze. Droga do tego okazała się trudna – nikt w dorosłych romskich grupach muzycznych nie chciał dzieciaka, który i tak nie będzie grał lepiej niż oni. Kiedyś jednak dostał szansę, aby pokazać co potrafi. I skutecznie z niej skorzystał.

Dzięki grze z dorosłymi odszukał go nawet Vettese Guerino – znany wówczas akordeonista i Jean miał okazję grać z coraz lepszymi i lepiej opłacanymi artystami. Pomimo młodego wieku miał jednak problem z hazardem.

Z czasem grał z coraz bardziej znanymi muzykami, zafascynował się jazzem, zaczął być zapraszany do nagrań muzycznych – gdy miał 18 lat ukazała się pierwsza płyta z jego muzycznym występem. Paryż dawał genialnemu muzykowi możliwości i Jean z nich korzystał.

A potem sny i marzenia się skończyły. Ledwie uszedł z życiem z pożaru wozu, w którym mieszkał.

Najpoważniejsze oparzenia objęły nogę i lewą rękę. Ból fizyczny był niczym w porównaniu z końcem jego muzycznej kariery i z tym, że bojąc się o przyszłość swoją i dziecka opuściła go ciężarna żona.

Po ponad dwóch latach od pożaru i ciągłej nauce i walce o przywrócenie sprawności lewej ręce i muzyki do swojego życia, Jean znowu zaczął grać. Tym razem na gitarze.

Jego lewa ręka pozostała zdeformowana na zawsze

I tyle zostało opowiedziane w komiksie „Django: Hand of Fire”, napisanym przez Hiszpana – Salva Rubio i narysowanym także przez Hiszpana – Efa, a wydanym w 2020 roku przez wydawnictwo Dupuis.

Nie jest to cała historia życia jednego z najgenialniejszych gitarzystów świata – Django Reinhardta.

Jednak ta część jego losów najpełniej pozwala na wniknięcie w romski świat chłopca (i później młodzieńca), którego marzeniem była muzyka. Tu trzeba oddać hołd twórcom, którzy potrafili to przekazać w tym bardzo smacznym graficznie i ze wszech miar spójnym scenariuszowo komiksie (powieści graficznej). Realizm tej opowieści przykuwa do niej uwagę. Romowie są przedstawieni bardzo realistycznie, ze zrozumieniem ich tradycji i kultury, a jednocześnie bez przejaskrawień, niedomówień i pobłażliwości.

To jeden z nielicznych komiksów, który mieści się w kategorii opowieści o romskich superbohaterach.

 

 

 


piątek, 18 grudnia 2020

Zaginęła 17-latka…

Informacja o zaginięciu 17-letniej Karoliny pojawiła się w kilku mediach ogólnopolskich i mediach lokalnych, trafiła także na portal parentingowy i kilka profili na facebooku zaangażowanych w poszukiwanie osób zaginionych. Zawsze zaginięcie każdej osoby jest tragedią dla społeczeństwa, społeczności lokalnej, rodziny. Tym większy problem i ból wiąże się z tym kiedy znikającą osobą są dzieci (osoby niepełnoletnie), tak jak w przypadku 17-latki.


Można pomóc. Można zawiadomić rodzinę, policję. Można wysłać anonimowego maila, zostawić wiadomość na facebooku.

Tu trzeba przywołać kilka dodatkowych wyjaśnień – cytatów z prasy i kont na facebooku.

Najprawdopodobniej nastolatka może przebywać w towarzystwie Romów„Gazeta Wyborcza”

Karolina opuściła miejsce zamieszkania w Bytomiu w celu spotkania się ze swoim chłopakiem pochodzenia "romskiego" – profil „Śladem Zaginionych”

Karolina posiadała przy sobie telefon, który jest wyłączony oraz ubrania cygańskie w które przebierała się opuszczając miejsce zamieszkania  – profil „Śladem Zaginionych”

Osoby, z którymi przebywa zaginiona, prowadzą wędrowny tryb życia„Telewizja Republika”

Uzupełniająco – Romów widziano w Rudzie Śląskiej, gdzie zamieszkiwali, ale opuścili to miejsce. Nie widziano wówczas z nimi Karoliny.

 

Tak naprawdę, tego co można jej życzyć, aby nie było to zaginięcie, ani porwanie, tylko świadoma ucieczka z domu i aby z młodym Romem była to prawdziwa miłość. Czasem w Polsce zdarzają się takie sytuacje pomiędzy Romami i nie-Romnia. Ustawowa niedorosłość (i to na granicy), nie stanowi w tym przypadku przeszkody. Wszystkie bowiem alternatywy mogą być o wiele gorsze.

 

Co mogłoby czekać Karolinę gdyby postanowiła zostać ze swoim chłopakiem i żyć razem z jego romską rodziną?

Z pewnością ciężka praca. Jeśli ci Romowie rzeczywiście są wędrowni (przed zimą/na jej progu to rzadkość, ale czasy i warunki się zmieniają i raczej nie grozi im już nocowanie pod gołym niebem w taborze), a tak naprawdę nie wiadomo o nich nic (może policja coś wie, ale dla dobra śledztwa…, może rudośląscy Romowie coś wiedzę, ale dla dobra wszystkich Romów…). Dlatego lepiej przyjąć, że są wystarczająco tradycyjni, aby rzeczywiście byli wędrowni i przy okazji dotrzymywali wielu pozostałych romskich zasad. Dotyczy także tego, że potraktują Karolinę jak własne dziecko, bo po spędzeniu nocy (choćby na długich rozmowach) z ich synem (?) – młodym Romem będącym jej chłopakiem, mogą ją uznać za jego żonę. To nie do końca jest pewne, bo przecież ona nie jest Romni. Może jednak tak być. To wiążę się ze starym, tradycyjnym sposobem zawierania romskiego małżeństwa – chłopak po spędzeniu nocy z dziewczyną stawał się jej mężem. Ten mechanizm w przeszłości był dość sprawnym zabezpieczenie przed zostaniem samotną nastoletnią matką. Bo jaka samotna? W końcu ma męża. To jednak przy okazji stało się powodem zagrożenia dla wielu atrakcyjnych młodych Romni. Do tej pory wielu romskich ojców drży przed porwaniem ich córki. Aż strach dziewczyny z domu wypuszczać. No choćby do szkoły. Podążając tą ścieżką Karolina nie będzie się dalej uczyła. Trudno to zrealizować w wędrownej rodzinie, a i nikt nie będzie od niej oczekiwał kształcenia. Wspominana ciężka praca będzie wiązała się z jej pozycją w rodzinie. Jest młoda, nie wiemy w jakim wieku jest jej wybranek, ale jeśli sam nie zarabia, to dalej jest traktowany jak dziecko. I ona także. Czyli pełna zależność i posłuszeństwo od starszych. Trudno powiedzieć, że w polskim społeczeństwie panują pełne zasady równości pomiędzy reprezentantami różnych płci. Nieprawdą jest także to, że w każdej romskiej rodzinie nie ma równości w tym zakresie. Jednak jeśli wędrowni, jeśli tradycyjni… to Karolina trafiła na pozycję pełnej zależności, wpisując się w podwójną dyskryminację (stając się członkinią romskiej społeczności i do tego kobietą w tym środowisku). Zapewne także szybko będzie miała okazję urodzić dzieci. Jednak ani ciąża, ani urodzenie dziecka nie da jej ulgi w pracach, jakie będzie musiała wykonywać. No może po pierwszym dziecku zyska nieco więcej szacunku i odrobinę zmieni się jej pozycje w romskiej rodzinie. Jednak – ze względu na matrylinearność Romów, w rzeczywistości jej dzieci nie będą Romami. Choć zostaną jako takie zaakceptowane i tak wychowane. Będą szczęśliwe – romskim dzieciom na wiele się pozwala i dzieci dla Romów są ważne, a warunki materialne, czy brak stałego miejsca zamieszkania wcale nie decyduje o tym czy dziecięce budzie są uśmiechnięte. Oczywiście nie dotyczy to sytuacji określanych jako patologiczne i choćby związane z przemocą w rodzinie. Ale takie zdarzają się w każdym społeczeństwie. Konwencja Stambułska nie wzięła się znikąd, nie z wymysłów, tylko praktyki i tego, co zdarza się także w rozwiniętych państwach europejskich. Karolina zapewne szybko nauczy się języka romskiego – bez tego nie da się funkcjonować w tradycyjnej romskiej rodzinie.

Pomimo rozpaczliwych apeli rodziny, policji i facebookowych profili poszukujących osób zaginionych, żaden z Romów z tej rodziny nie pomoże w jej odnalezieniu. I nie będą o tym wiedzieć i nie leży to w ich interesie. Kontakt z policją? To same kłopoty. Żaden też Rom w innej grupy, z innej rodziny nic nie powie. Donieść na innych Romów? Auć. To by naruszało romskość i wewnętrzną solidarność. Nie zrozumiemy tego. Nawet w czasie II wojny światowej w Polsce część (mała w porównaniu z innymi państwami w Europie) Polaków współpracowała z okupantem ale trzeba tu przypomnieć, podkreślić i być z tego po prostu zwyczajnie dumnym, że jako jedyne państwo (ponoć, bez gwarancji że jako naprawdę jedyne a nie tylko jedno z niewielu) nie stworzyliśmy żadnego w 100% marionetkowego pro-hitlerowskiego rządu. No to trzeba by sobie wyobrazić to inaczej. Na tym poziomie wszyscy Romowie są traktowani jako najbliższa ukochana rodzina, nawet jeśli się ich nie lubi, albo nie zna. A na własną mamę chyba jednak byśmy na policję nie donosili (no mógłby zdarzyć się jakiś wyjątek). Co do wyglądu Karoliny, której z Romami nie widziano – raczej nie jest problemem przyciemnić kosmetykami twarz, szybko zafarbować włosy, a cygańskie ubranie (swoją drogą cóż to za szczególna i choć identyfikowalna i zrozumiała – jednak dyskryminująca kategoria), które miała zawsze ze sobą Karolina, łatwo mogło ukryć jej wygląd. Zresztą to, że miała przygotowany taki strój i zawsze się w niego przebierała spotykając się ze swoim chłopakiem (tak wynika ze szczątkowych wiadomości z ogłoszeń i apeli), jest głównym tropem, który może wskazywać, że postanowiła porzucić swoje niedorosłe życie i włączyć się w życie Romów.

Oczywiście ideałem by było, gdyby po kilku dniach wróciła do domu. Jednak jeśli tak nie będzie – oby najgorsze (i wcale nie takie złe, choć czasem może być ciężko) co mogło ją spotkać, to stanie się członkinią romskiego społeczeństwa.


I choć kilka słów na temat komentarzy pod medialnymi informacjami o zaginięciu dziewczyny. W większości małych lub duży tytułów prasowych nie pojawiły się w ogóle. Na profilach facebookowych wspomagających poszukiwanie osób zaginionych zdecydowana większość dotyczyła upowszechniania informacji. Kilka dotyczyło Romów, jednak bardziej tej konkretnej sytuacji niż czegokolwiek innego (nawet negatywnego) i sprowadzały się do podobnych sformułowań jak:

Jeżeli związała się z Romem będzie ciężko ja namierzyć

I to akurat jest prawdą z powodów podanych wyżej.

Nawet pod informacją w „Telewizja Republika” były one realistyczne i na pewno nie antyromskie (choć jeden – niecytowany – antystrajkokobiecy się pojawił).

Jednak realny wulkan prawdziwej polskości, niezrozumienia, oskarżania (Romów, UE, Polaków, matki, kogoś z Torunia), nabijania się z poważanego problemu, eksploracji stereotypów i co tylko jeszcze można sobie wymyślić, znalazł się – jak zawsze chyba – na portalu jednego z najbardziej poczytnych polskich dzienników liberalnych. Aż czytać się nie chce, a co dopiero cytować, udostępniać lub komentować.


Podsumowując. Jeśli ktokolwiek cokolwiek wie… Można pomóc. Można anonimowo poinformować.

CAŁKOWICIE ANONIMOWO.

Mama się martwi.

 

 

 

wtorek, 8 grudnia 2020

Wypowiedź dedykowana

Mówić lub pisać o Edwardzie Dębickim godzinami, to nie powiedzieć i nie napisać o nim nic. Nie da się w jakimkolwiek ludzkim wymiarze przedstawić wszystkiego, co dotyczy tego wielkiego Roma.

Próbą opowiedzenia czegokolwiek o nim, a jednak przede wszystkim publikacją przygotowaną dla Niego, jest książka sygnowana 2019 rokiem – „Kustosz cygańskiej pamięci. Księga dedykowana Edwardowi Dębickiemu”, wydana oczywiście w Gorzowie Wielkopolskim przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną.

W całości jest to dzieło pokaźnie, co nie jest tylko i wyłącznie zasługą grubości papieru, bo ponadto 500 stron tekstów zawsze będzie wypełniało objętość. Książka jest wydana smacznie, w grubej oprawie, a niewątpliwie cieszy niezamieszczanie na okładce ani kolorów pochodzących z romskiej flagi, ani jej samej. I to nie dlatego, że nie warto i nie należ, ale dlatego, że nie ma takiej potrzeby.

Potrzeba chwili, aby jeszcze skupić się na elementach podstawowych konstytuujących tę książkę. A przede wszystkim na tytule. Problem romskiej pamięci jest przedmiotem wielu badań i dyskusji naukowych. To przecież właśnie o Romach mówi się (błędnie), że są narodem bez historii, wiążąc ten wątek z brakiem ich wspólne historycznej pamięci. Nic bardziej mylnego. Oczywiście posługując się kryteriami większościowymi można tak mówić, aby poprawić sobie samopoczucie i chwalić paradygmat zachodniej cywilizacji. Jednak romska pamięć działa inaczej. Nie posiada archiwów, nie posiada instytucji państwowych. Ale jest i pamięta o wiele dalej i o wiele dokładniej, niż zbiorowa i jednostkowa pamięć nieromska. Opiera się na podtrzymywaniu wzorów kulturowych, na składnikach romskiego ducha, na przywiązaniu do tradycji i własnych zasad. Istotnym jej składnikiem są także – jakże ważne dla Edwarda Dębickiego – działania artystyczne.

To one pozwoliły hiszpańskim Romom przez lata zachować swoją tożsamość i odrębność, choć zakazano im używać języka Rromani, choć przecież oczywistym jest, że w wędrownej (to jedynie symbol bo chodzi o oderwanie od możliwości tworzenia zabytków architektury) kulturze aliterackiej, to właśnie język jest jedynym narzędziem zachowania tożsamości i odrębności. Jednak okazało się, że nie. W Hiszpanii romska pamięć znalazła inne formy podtrzymania jedności. Innym przykładem działania romskiej pamięci była historia opowiedziana w jednej z książek.

W ostatnich latach część Romów wywędrowała z Syrii do Turcji. Zatrzymali się w przyjaznej dolinie niedaleko granicy. Romska przewodniczka – jeszcze po drodze – tłumaczyła sprawozdawcy tej opowieści, że ta dolina tam jest i że do niej idą. A skąd wie? Bo jej przodkowie kiedyś dawno się tam zatrzymywali. Czy romska pamięć potrzebuje kustosza? Kiedyś nie potrzebowała. Dawno temu, gdy Romowie bywali niewidzialni dla innych, gdy jeszcze znaczna ich część wędrowała, każdy był jej strażnikiem, a codzienność potwierdzała i pamięć i tradycję i tożsamość. Ale świat się zmienia. Nie powala na wiele rzeczy i jednocześnie oferuje wiele nowych możliwości.

Zmieniają się także Romowie. Ta zmiana – o ile nie narzucona siłą – jest zawsze powolna, spokojna, dopasowująca. XX i XXI wiek pokazał, że Romowie w Europie zmieniają się nieco szybciej. Zmiana ta jest także inna. Jest po raz pierwszy w historii otwierająca. Po raz pierwszy Romowie godzą się na paradygmat świata zewnętrznego, przyjmują (i zawsze interpretują po swojemu) jego zasady, jego podstawy, jego spojrzenie na współpracę, stosunek do historii. Po raz pierwszy Romowie przestali być aliteraccy, nieposiadający archiwów, wyalienowani z systemu nauki, niewspółpracujący z nie-Romami. Dopasowująca zmiana ta dotyka także tożsamości i wzorów kulturowych. Młodzież dostrzega nowe możliwości i chce z nich korzystać. Nie docenia zatrzymanego w czasie romskiego świata wartości, ucieka przed nim, chce mieć./być/działać jak nieromscy inni. Ale powracają do swoich korzeni, do romskości, chcą wiedzieć, chcą być zatopieni w romskim sacrum i profanum. Tylko czasem nie ma wtedy już kogo zapytać o to jak było, jakie są te wartości. A jednostkowa pamięć bywa jednak czasem zawodna.

Tak, czy inaczej zmienia się u Romów wiele, zmienia się także romskość, choć jej podstawa pozostaje taka sama. Po prostu czasem – dla dobra wszystkich Romów i ich wyraźnej obecności we współczesnym świecie, co pozwala samostanowić o ich przyszłości – trzeba się dopasować do tego, co narzuca świat. Przy nawet poddanej naporowi pandemii światowej globalizacji jakiekolwiek inne zachowanie byłoby chowaniem głowy w piasek. Ponadto zmiany świata wiążą się ze zmianami trybu życia. I nie chodzi tu o już niemalże starożytne i wciąż sentymentalne wspominane porzucenie wędrowania, ale o zmiany w romskiej codzienności. To z kolei wpływa na podstawy ich tożsamości, samoidentyfikacji i traktowania nieromskiego świata. Potrzeba zatem nowych, modernistycznych  podstaw. I one są tworzone. W takich jednak sytuacjach potrzeba kogoś, kto będzie strażnikiem dawnych tradycji, kto wyjaśni, kto powie, kto wytłumaczy.

Samo słowo kustosz wywodzi się z łaciny i oznacza stróża. Było stosowane do nazywania jednej z grupy pracowników muzeów, czyli tych, którzy pilnują staroci i czasem je pokazują, dla zachowania pamięci zbiorowej. Jednak w tym przypadku Edward Dębicki jest raczej kustoszem koronnym. Takie stanowisko istniało od połowy XV wieku na polskim dworze królewskim. Był to owszem strażnik, ale strażnik tego co w państwie (jeszcze wówczas nie w narodzie) – najważniejsze, zatem insygnia władzy królewskiej, dokumenty królewskie. Obecnie byłaby to Konstytucja. Strzeże on zatem tego co dla Romów najważniejsze. Zatem nie papierków, kawałków złota, szlachetnych kamieni. Kustosz romskiej pamięci strzeże Romów i romskości. Bo ona przejawia się i ma się przejawiać w każdym elemencie i składniku ich życia. W każdym i drobiazgu i w każdej wielkiej rzeczy. A przede wszystkim – w człowieku i w osobie.

Czy autorzy tytułu mieli taką intencję wobec tytułu, jak opisana powyżej? Zapewne nie. Nie ma to jednak znaczenia (wybaczcie!), bo w końcu dzieło (i choćby jego tytuł) konstytuuje się ostatecznie przy odbiorze jak twierdził Umberto Ecco w „Dziele otwartym”, korzystając z bogactwa umysłu, skojarzeń, kontekstów czytelnika, widza, odbiorcy…


Biorąc pod uwagę, że w ostatnim czasie dość rzadko powstają dzieła zbiorowe zawierające teksty naukowe o Romach, tym lepiej że z okazji 85 rocznicy urodzin Edwarda Dębickiego i 65 rocznicy jego pracy twórczej i artystycznej powstał zbiór ofiarowany mu przez autorki i autorów pojedynczych tekstów. Ma ona znaczenie zarówno sentymentalne, jak i naukowe, dotyka jednocześnie i serca i rozumu. Obszar serca jest związany z osobą Edwarda Dębickiego, gdyż opis historii jego życia mógłby służyć jako kanwa bądź to wyciskającego łzy pełnometrażowego filmu, a pełniej – kilkusezonowego serialu. Jednak jednocześnie na podstawie jego życiorysu można by uczyć najnowszej (niemalże wiecznej) historii polskich Romów. Dotknął bowiem w swoim życiu każdego elementu, każdego składnika spośród tych, które kształtują współczesną tożsamość polskich Romów.

Trudno streścić lub nawet krótko zrecenzować wszystkie teksty jakie znalazły się w tym zbiorze. Tym bardziej, że nad wyraz sprawnie i udatnie uczyniła to trójka redaktorów naukowych we wstępie (Piotr J. Krzyżanowski, Beata A. Orłowska, Krzysztof Wasilewski). Tom zawiera w sumie 26 tekstów (+ wstęp). Są one różnorodne. Część rzeczywiście odnosi się bezpośrednio do osoby Edwarda Dębickiego, jego życia, twórczości, aktywności. Część – już na poziomie naukowym – odnosi się do współczesnych problemów Romów, ukazuje co ważne, co się zmienia, co zostaje bez modyfikacji. Kusiłoby przywołać choćby część nazwisk, jednak jaki klucz dobrać? Naukowości? Naukowego docenienia w świecie? A może jednak bliskości z Edwardem Dębickim? Ten tom w końcu jest i jemu poświęcony i jemu ofiarowany. Wybór trudny i właściwie należałoby sporządzić listę wszystkich autorek i autorów. Jednak po co, skoro i tak po prostu trzeba wziąć tę książkę do ręki i się z nią zapoznać. Nie ma sensu streszczać tego, co zostało w niej zawarte i na poziomie jej struktury opisane choćby we wstępie.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na ilustracje w tej publikacji. Nie tylko jedna z jej części poświęcona jest prezentacji zgromadzonej dokumentacji fotograficznej (dokumenty papierowe i zdjęcia postaci), ale także w wielu tekstach pojawiają się elementy ilustracyjne Czasem pochodzą z prywatnych archiwów, czasem ze źródeł oficjalnych. Zawsze jednak wiążą się z Edwardem Dębickim i przez to – historią polskich Romów.

Na koniec takie wielkie rozczarowanie i mały apel, do każdego, kto mógłby coś z tym zrobić. Bo w ramach odruchu czasów pandemii i mediatyzacji naszej codzienności – trzeba sprawdzić, co jest o Edwardzie Dębickim na Wikipedii. I owszem. Jest. Ale jest mało. A właściwie bardzo mało.


Jak można zamknąć życie i twórczość takiej postaci w kilku linijkach tekstu? Jak? A dla młodych pokoleń to nie książka jest i będzie źródłem najszybszej informacji. I nie najlepsza strona internetowa opowiadająca o romskich postaciach, ale właśnie Wikipedia. Mo ze nie na pierwszym miejscu, bo wyprzedzi ją Instagram, Tik-tok, może Facebook. Ale ten wielki Polak – Edward Dębicki – zasługuje na to, aby na Wikipedii znalazło się o wiele więcej, niż to prawie nic.