czwartek, 8 listopada 2018

Prewencyjny wyrok

Otwieram rozprawę w sprawie karnej wszczętej przeciw Arpadowi Kissowi i jego trzem wspólnikom oskarżony o zbrodnie dokonane z premedytacją i z pobudek zasługujących na szczególne potępienie z zagrożeniem życia wielu osób a także o popełnienie szeregu innych przestępstw.

Tymi słowami rozpoczyna się proces sądowy ukazany w filmie z 2013 roku „Wyrok na Węgrzech” w reżyserii Eszter Hajdu. W surowej formie pokazuje on przebieg procesu czterech oskarżonych o ataki na Romów, które miały miejsce od lipca 2008 roku do sierpnia 2009 roku w północno-wschodniej części Węgier w dziewięciu miejscowościach. W ich wyniku sześć osób straciło życie, a pięć zostało rannych. Wśród zabitych było pięcioletnie dziecko i jego ojciec. Ataki były prowadzone przez obrzucanie domów koktajlami Mołotowa i strzelanie do ludzi z broni palnej.

https://opinie.wp.pl/eszter-hajdu-5-letnia-ofiara-rasistowskiej-zbrodni-miala-w-ciele-metalowe-strzaly-6016710641656449a

Proces prawicowych ekstremistów trwał ponad dwa lata: rozpoczął się 25 marca 2011 roku, a zakończył 6 sierpnia 2013 roku. Skazani dwukrotnie odwoływali się od wyroku skazującego trzech spośród nich na karę dożywotniego pozbawienia wolności, a pomocnika w tych zbrodniach na 13 lat więzienia. Opierające się na wskazywaniu niedociągnięć proceduralnych podczas wcześniejszych procesów apelacje do sądów wyższych instancji nie przyniosły skutków i wyroki zostały podtrzymane.

https://444.hu/2016/01/12/eletfogytiglant-kaptak-a-romagyilkossagok-vadlottjai

Podczas London Open City Film Festival film ten otrzymał z rąk Pawła Pawlikowskiego nagrodę w kategorii najlepszego filmu. Polski twórca powiedział:
„Wyrok na Węgrzech” jest czystym dokumentem obserwacyjnym, a mimo to ma wszystkie cechy wielkiego dramatu: fascynujące postacie, zwroty akcji, zwroty i momenty horroru, a nawet komedii. Przedstawiając charakterystyczne cechy węgierskiego systemu prawnego, udaje mu się uchwycić rasizm, z jakim boryka się społeczność romska na Węgrzech.
Na wniosek prezesa Stowarzyszenia Romów w Polsce – Romana Kwiatkowskiego – Eszter Hajdu otrzymała Europejską Nagrodę Praw Obywatelskich Sinti i Romów. Jest ona przyznawana począwszy od 2007 roku  wybitnym osobistościom zaangażowanym w problematykę dyskryminacji społeczności Romów i Sinti w Europie.

http://www.stowarzyszenie.romowie.net/Uroczystosc-wreczenia-Europejskiej-Nagrody-Praw-Obywatelskich-Sinti-i-Romow--488.html

Powracając jednak do słów Pawlikowskiego o obserwacyjnym charakterze filmu. Tak, z pewnością sprawia on takie wrażenie, co świadczy przede wszystkim o kunszcie reżyserki. 167 dni procesu zostały przez nią pokazane w sposób tak pozornie zimy i surowy, że można uznać, że była to czysta obserwacja. Jednak chyba nie do końca jest tak w rzeczywistości. Na język filmu składa się wiele elementów, a większość odbiorców nie zwraca uwagi na formalne detale, które w rzeczywistości budują dopiero pełna opowieść i wpływają na widza. Tak też jest w przypadku tego filmu. Eszter Hajdu nie pokazywała złych, wykrzywionych twarzy oskarżonych, mówią oni składnie, są względnie uprzejmi, spokojnie bronią swoich racji. Także Romowie nie są tu gloryfikowani. Na pewno są emocjonalni (w szczególności dotyczy to rodzin zabitych) i to do tego stopnia, że sędzia musi ich uciszać, uspakajać, a nawet podczas procesu nakładać kary finansowe.
Jednak to właśnie taki obraz oskarżonych i Romów połączony z warstwą formalną filmu i kreacją postaci sędziego zawiera główny ładunek emocjonalny filmu, sterujący odbiorcą i narzucający opowiedzenie się po stronie Romów. Oczywiście podstawą do takiego ukierunkowania widza jest sama zbrodnia – morderstwo dziecka i rodzin przesłuchiwanych świadków. Jednak to mogłoby nie wystarczyć.
Film będąc filmem dokumentalnym ma przy tym charakter (fabularnego) dramatu sądowego, ale i nasuwa skojarzenia z kreacyjnym gatunkiem court show. Oczywiście w filmie dokumentalnym mogą się pojawić drobne elementy inscenizacji (nie zawsze kamera będzie wszędzie na czas) i nie zmienia to charakteru filmu. Tak też jest w przypadku „Wyroku na Węgrzech”. Jednak dziwnie kreacyjne wrażenie w przypadku tego filmu pojawia się już w związku z wyglądem sali sądowej. To sala amfiteatralna – jak stary typ sali wykładowej, lub takiej jaką można zobaczyć w filmach o chirurgach przeprowadzających pokazowe operacje (lub sekcje). Co więcej oskarżeni siedzą nieoddzieleni, tuż za plecami mówiących świadków i mają możliwość zadawania im pytań. Także praca kamery (kamer) buduje odczucie inscenizacji. Montaż jest dynamiczny, choć poprzez częste zmiany punktu widzenia nie odrywa odbiorcy od emocji przesłuchiwanych. Kamery są prawie cały czas nieruchome, poza nieznacznymi ruchami kamery zaopatrzonej w obiektyw zmiennoogniskowy mającymi na celu utrzymanie twarzy pokazywanej postaci w kadrze. Nie jest to zabieg dynamizujący przekaz, ale takie zbliżenia dobrze indywidualizują każdą z postaci. Główny punkt widzenia jest odległy od centrum akcji, z widowni z boku, co pozwala pokazywać w częstych zbliżeniach niemalże wszystkie osoby dramatu, a także zapewnia możliwość wykorzystania szerokiej perspektywy. Bardzo interesującym zabiegiem jest częste wykorzystywanie ujęć z niewielkiego aparatu fotograficznego stojącego przed sędzią na wprost przesłuchiwanych świadków. Kamera i kadry wykorzystywane poza salą sądową (przykładowo: jedna z sesji sądu jest sesją wizji lokalnej w terenie, pojedyncze krótkie przerywniki pokazują wprowadzeniu świadka lub komentarze Romów, ich niecodzienną codzienność będącą skutkiem morderstw) są zupełnie odmienne. Jest ona ruchoma, wszystkie ujęcia są realizowane z ręki, co podkreśla chaos emocji, tak różnych od tych z sali sądowej, gdzie emocje i tak się pojawiają, choć kamera pozostaje statyczna.


Bardzo interesująco jest pokazana postać samego sędziego. To żywy człowiek  nieuciekający przed emocjami i ich okazywaniem (choć dyscyplinuje zarówno Romów, jak i oskarżonych). Już sam sposób wprowadzenia go do filmu (na początku) wiele mówi o przekazie zawartym w filmie. Samotna postać ubrana w cywilny strój wsiada do windy i zjeżdża nią w dół, w mrok. Na końcu filmu zostaje sam na sali rozpraw i dopiero po chwili także wychodzi, zamykając drzwi i pozostawiając na chwilę w kadrze pustą salę. Te dwie sceny tworzą klamrę otwierającą i zamykająca zarówno film, jak i sądowe wydarzenia w nim ukazane. Sędzia reprezentuje tu nie tylko surowy wymiar sprawiedliwości (nakłada kary sądowe na Romów, ucisza ich), ale i każdego z Węgrów (i każdego z widzów), który byłby zmuszony tak szczegółowo zagłębić się w romską codzienność i w tragedię, która ich spotkało.


W ramach wymiaru sprawiedliwości procedury są powolne, trzeba rozważyć każdy szczegół, skupić się na dowodach, procedurach, przeprowadzić całą sprawę tak, aby z pełną odpowiedzialnością można było uznać oskarżonych za winnych. W jednym z momentów przedstawianych w filmie sędzia krzyczy nawet na Romni, że on jeszcze nie wie czy oskarżeni są winni, ze trzeba doprowadzić sprawę do końca. Bo tak działa państwo i sprawiedliwy i niezależny sąd.  Niemalże śmiesznym (jednak na pewno nie wesołym), jest to, że oskarżeni odwoływali się w późniejszym czasie w oparciu o złe przeprowadzenie procedur, a pierwsze znaki takiego ich postępowania zostały pokazane już w „Wyroku na Węgrzech”. Dlaczego prawie zabawne? Bo oni sami – jak twierdzili – przyjęli na siebie rolę państwa, które nie dopełniło według nich obowiązku zrobienia porządku z Romami. Stali się błyskawicznie działającymi sędziami i katami. Bez żadnych procedur. Nużąca powtarzalność przesłuchań jest mało urozmaicana, chwilami tylko nabiera tempa treścią wypowiedzi, wtrąceniami, przerywnikami. Chodzi tu o pokazanie proceduralnej nudy dochodzenia do prawdy i tego aby pokazać jak żmudny jest to proces. Widz ma bowiem zbudować w sobie dystans do tych, którzy niesprawiedliwie zabijali.
Taki zapewne cel chciała osiągnąć autorka tego filmu, umieszczająca w tej pozornie obiektywnej formie przekazu konkretny przekaz perswazyjny. Co prawda to widz ma sam ocenić i zdecydować po której z dwóch stron zechce się opowiedzieć, jednak możliwość wyboru jest tylko pozorna.
Sędzia bardzo negatywnie odnosi się do tego jak w związku z tą sprawą działały wszystkie służby. Wynika to zarówno z przesłuchiwania ich, jak i wypowiedzi Romów: policja zadeptywała ślady pozostawionych w śniegu przez sprawców, lekarz rany postrzałowe opisał jako ślady po gwoździach, nie zauważył rany postrzałowej w czole dziecka, diagnoza przyczyny zgonu zastrzelonych brzmiała „zatrucie dymem”, policja potrzebowała prawie roku, aby uznać, że pomiędzy poszczególnymi atakami jakie miały miejsce w 2008 i 2009 roku istnieje powiązanie i że możliwe jest, iż maja one za podstawę rasizm w stosunku do Romów. Wyłania się z tego bardzo mroczna wizja tego stosunku państwa i Węgrów (nie wszystkich) do Romów.
A jak w tym wszystkim lokuje się sytuacja Romów na Węgrzech? Żle. Co wyniknęło z całej sprawy sądowej, ze skazania zabójców, z całego szumu medialnego? Nic.
No może nie jest to do końca i cała prawda. Z danych dostarczanych w dwóch kolejnych raportach (2008 i 2016 rok) Agencji Praw Podstawowych Unii Europejskiej zrealizowanych w  ramach EU-MIDIS wynika, że sytuacja Romów na Węgrzech nie jest aż taka zła. Wiele wskaźników (także tych dotyczących dyskryminacji) jest lepsza niż średnia dla wszystkich badanych państw. Dotyczy to nawet poczucia dyskryminacji ze względu na bycie Romem. 98% dzieci realizuje obowiązek szkoły, panuje stosunkowo niski poziom segregacji szkolnej, a całkowity brak wykształcenia dotyczy zaledwie 25% Romów. Sytuacja niemalże godna pozazdroszczenia. Jednak bardzo wysoki (około 80%) pozostaje procent niezgłaszania jakichkolwiek form dyskryminacji lub przestępstw wobec Romów. Nie znaczy to jednak, że nie ma takich sytuacji. Takie wyniki badań są zadziwiająco podobne do tych, jakie można by uzyskać jeszcze w latach 80. w większości ówczesnych państw socjalistycznych. Represyjno-nakazowa polityka wobec Romów sprawiała wówczas, że Romowie karnie chodzili do szkoły, oficjalnie dyskryminacji nie było, a dodatkowo Romowie – ze względu na brak zaufania do władz i systemu administracyjnego – nie zgłaszali jakichkolwiek zdarzeń. Czy tak może być na Węgrzech? Może. Populistyczne rządy Viktora Orbána nie sprzeciwiają się aktywności węgierskich nacjonalistów i prawicowych ekstremistów, co zwiększa poczucie zagrożenia Romów i jednocześnie daje pośrednie przyzwolenie na ich codzienną dyskryminację, utrwalając ich poczucie zagrożenia i zastraszenia. Być może jest to kolejna sytuacja, w której Romowie (jak nie raz w swojej europejskiej historii) starają się być jak najbardziej niewidoczni dla systemu.
Po procesie rząd starał się jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie. Rodzinom ofiar (staraniem Zoltána Baloga – węgierskiego Sekretarz Stanu ds. Integracji Romów w latach 2010-2012) wypłacono jednorazowe odszkodowania, jednak nie zmieniło się nastawienie Węgrów do Romów. Co prawda od wydarzeń pokazanych w „Wyroku na Węgrzech” nie doszło na Węgrzech do kolejnych działań na taką skalę i z takimi skutkami. To w innych państwach działy się rzeczy po ludzku straszne: na Ukrainie, w Grecji,  w Bułgarii. Nie można także zapomnieć o systemowych działaniach we Włoszech i Francji. Na Węgrzech co jakiś czas zdarzają się terenowe seanse nienawiści, jak choćby w Devecser w 2012 roku, kiedy to węgierscy nacjonaliści z partii Jobbik zorganizowali marsz i protest przeciwko Romom.

A co z codzienną dyskryminacją i rasizmem na Węgrzech? A mają się całkiem dobrze. Nie bardzo ma kto i jak z nimi walczyć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz