sobota, 18 października 2014

A gdyby tak Romowie…


A gdyby tak sprawić, że Romowie zaakceptowaliby, że europejski demokratyczny porządek, równe prawa, dążenie do rozwoju i wysokiego poziomu życia wszystkich mieszkańców Europy ma sens…
Prawda, że piękna idea?

Nie chodzi tu o znalezienie praktycznego sposobu na wtłoczeni takiej koncepcji w romskie umysły. Raczej o rozważenie, czy na poziomie choćby teoretycznym istnieją podstawy aby taką koncepcję upowszechnić.

Teoretycznie taka koncepcja istnieje.
W przypadku Romów i słusznych skądinąd postulatów zachowania ich niezależnych praw, a także własnej kultury i tradycji, można by stosować kryterium dobra wspólnego.
Co prawda wykorzystanie elementów tej koncepcji w znacznej mierze usprawiedliwia narzucanie paradygmatu rozwojowego i wymusza zmiany w środowisku romskim, jednak na poziomie istnienia UE nie da się przyjmować innego sposobu funkcjonowania niż podporządkowanie ogólnym zasadom stanowiącym podstawę jej istnienia.

Pomimo tego, że teoretycy dobra wspólnego (jak Elinor Ostrom w książce "Dysponowanie wspólnymi zasobami", czy David Bollier w "The Commons. Dobro wspólne dla każdego") koncentrują się przede wszystkim na dostępie do zasobów, to ostrożne wykorzystanie elementów tej koncepcji i ich przeformułowanie może przynieść pozytywne skutki dla uwspólnienia przyjęcia przez Romów rozwojowego celu UE.
W tym przypadku problem sprowadza się do przekazani pewnych wartości, a właściwie zmiany jednego z elementów romskiej kultury. Może być to bardzo trudne (jak zawsze w przypadku koncepcji obciążających sferę kultury potrzeba zmian), jednak mogłoby to doprowadzić do specyficznego, bo w pewnym stopniu sektorowego, włączenia Romów w nurt życia społecznego i w konstruowanie gospodarczego paradygmatu rozwoju. Otóż jedną z podstawowych wartości kulturowych społeczności romskich jest podział świata, określająca wartość jego składników w kategoriach czystości i nieczystości. Bez rozważania implikacji tego faktu na innych płaszczyznach należy zauważyć, że jena z kluczowych linii podziału przebiega pomiędzy tym co romskie i tym co należy do świata nieromskiego. Wewnątrz wspólnoty romskiej koncepcja dobra wspólnego i wspólnej odpowiedzialności jest jedną – choć nie formułowaną w takich słowach – z podstawowych zasad funkcjonowania (na poziomie koncepcji człowieka jako, że Człowiek jest przede wszystkim społeczna istotą kooperującą wg Boillera) i ten element należy wykorzystać i uwypuklić.

Pomimo tego, że podział na romskie/nieromskie wydaje się być jedną z wartości rdzeniowych, to być może próba uwspólnienia/przyjęcia przez Romów jako elementu dobra wspólnego kategorii rozwoju (w miejsce ryzykownie stwierdzając – kategorii niezmiennego trwania i wiecznego ale minimalnego dostosowania do zmiennych warunków) pozwoliłoby im na zachowanie wszystkich pozostałych elementów kultury, a co za tym idzie i tożsamości, a jednocześnie włączyłoby ich w stopniu zadawalającym tak UE w całości, jak i społeczeństwa jej państw.
Co ważne – nie burzyłoby to romskiej dychotomii świata, a jedynie włączało w zakres romskiego świata jedną z dodatkowych wartości, która traktowana celowo – jako poprawę warunków życia i zmniejszenie dyskryminacji, nie byłaby co najmniej sprzeczna z wartościami kulturowymi przynależnymi tej społeczności. Nie można by jednak mówić o pełnym uwspólnieniu wartości i uczestnictwie Romów w centralnym (dominującym) systemie wartości. Tym bardziej, że pozostając mniejszością – zgodnie z jedną z najprostszych i najodpowiedniejszych w tym miejscu do przywołania definicji – status mniejszościowy wiąże się z jakimś wykluczeniem z pełnego udziału w odpowiednio zdefiniowanym zakresie działania grupy dominującej.

I powracając do początku. Czy takie poszerzenie systemu wartości jest możliwe? Być może tak. Jednak otwartym pozostaje pytanie jak tak koncepcje upowszechnić wśród Romów? Jak sprawić aby ją zechcieli zaakceptować?
Tak długo jak nie znajdzie się odpowiedzi na to bardzo konkretne pytanie, każda idea pozostanie w cudownie doskonałym świecie platońskiej ułudy.


4 komentarze:

  1. Odpowiem trywialnie, prostacko, o ile nie głupio.
    Starych drzew się nie przesadza, dlatego społeczność romska nie zechce zaakceptować takiego postrzegania i "wrzucenia" w paradygmat rozwoju, czy w tę inkluzję (ha! zapamiętane) państw UE.
    Druga rzecz, która mnie interesuje, to po co? O ile zgodzę się z Panem, iż będąc "mieszkańcem" jakiegokolwiek kraju członkowskiego, należy dostosować się nie tylko do panujących zasad, ale również do unijnego prawa - o tyle, nie zgodzę się z tym, że gdy Romowie, w niewielkiej części, staną się uczestnikami dominującego systemu wartości, to Ci właśnie Romowie staną się wkluczeni. Uważam, że właśnie zaniknie ich tożsamość, a mniejszość zostanie wygryziona przez większość - dominanta - który w kontekście centralnego systemu (jakiegokolwiek), w moim odczuciu, jest zbyt uniwersalny. Uniwersalność natomiast, automatycznie, odbiera nam cechy inności. Nie chcę, żeby mnie Pan źle zrozumiał. Obawiam się tego, że paradygmat rozwoju a kwestia Romów, to wrzucanie do europejskiego worka kultury, tradycji, systemu wartości, mniejszości jakiejkolwiek - na rzecz ujednolicenia. Poza tym, sądzę, że to wcale nie ułatwi zmianie myślenia o Romach - nadal będą postrzegani stereotypowo, wykluczani i dyskryminowani.
    Upowszechniajmy w europejskich umysłach wartości nieeuropejskie.
    Moja trywialna myśl.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiem tak samo :)
    Oczywiście że nie zechcą zaakceptować. To jest sprzeczne z ich własnym paradygmatem.
    Rzeczywiście UE w podejściu do Romów ostatnio "stwardniała" i chce ich włączenia/wkluczenia/integracji. Bo przeszkadzają. Głównie na ulicach. Ale także i w dążeniu do rozwoju, spójności, dobrobytu.
    Czy stracą swoją kulturę/tożsamość? Ale pytamy o tych żyjących na ulicy?
    Czy o te pozostałe - powiedzmy 75%, które ma się całkiem nieźle, podtrzymuje swoją tradycję, chodzi do szkoły, pracuje i którym czasem troszkę trzeba pomóc albo w ogóle nawet nie. To nie ich trzeba zmieniać. To dzięki nim tożsamość romska była, jest i będzie.
    I oni są w europejskim worku kultury.
    Jak długo będą inni, tak będą mniejszością i będą poza społeczeństwem, więc będą dyskryminowani, wykluczani, będą istniały stereotypy. A my jako głównonurtowcy - nie zmienimy się. Nie da się zwalczyć stereotypów nawet mówiąc Rom a nie Cygan. Sytuacja patowa. Więc sam nie wiem co można by zrobić. Nie mam gotowej recepty.
    To co możemy zrobić, to chyba jedynie dawać szansę

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja przecież właśnie napisałam, że "to nie ich trzeba zmieniać", tylko centrum "ucywilizowanego" umysłu europejskiego. Tylko innymi słowy.

    Stereotypy da się zwalczać, to uprzedzeń nie zabijemy. Ja też nie mam recepty. Nie do końca nawet jestem przekonana, co do tego, czy Romowie faktycznie przeszkadzają w rozwoju? Komu? Głównonurtowcom, którzy pragną podporządkować sobie, wszystkich, którzy są "poza społeczeństwem"?
    Ok, zmierzam do tego, że coraz bardziej obawiam się tego, że europejskość pragnie wszystkich zeuropeizować, nadając im, charakter powszechny, jednolity. Taki mini faszyzm (oooo zaraz spadną na mnie gromy z jasnego nieba!).

    Pozdrawiam i miło znów Pana czytać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ ich trzeba zmieniać. Ale nie wszystkich. Tylko te 25%. Od nich nawet - poza ogólnym przywiązaniem, że MY-ROMOWIE - odcinają się zupełnie ci pozostali.

    A przeszkadzają (i to czasem naprawdę słusznie, a czasem zupełnie nie) i zwykłym ludziom, i dążeniom UE do "fajnie, bogato i bezpiecznie".
    Bardziej od europejskiego "euroszyzmu" :) przeraża mnie jednak jako obcy np. muzułmański nacisk na ujednolicanie świata wartości.
    Ale to dyskusja, która nigdy się nie skończy. Bo to w sumie pytanie o granicę pozwalania na bycie innym.

    Mi też miło Panią czytać. W końcu ktoś się ze mną choć troszkę niemilcząco niezgadza :D

    OdpowiedzUsuń