piątek, 28 sierpnia 2020

Koniec sosu!


News zdawałoby się niewielki, ale jednak informacja na tyle ważna i na tyle jednocześnie wynikająca z rzeczywistości i na nią wpływająca, że bez komentarza nie można jej zamieścić. Co prawda ten zakres tematyczny był już poruszany i to nie raz, odnosząc się między innymi i do kulinariów  i do prawidłowości nazywania.

Konkretnie chodzi o decyzję z połowy sierpnia tego roku firmy Unilever (marki Knorr), zmieniającej nazwę „Sos cygański” na „Sos paprykowy po węgiersku”.

Dodatkowego smaku (nomen – omen) całej sytuacji dodaje w polskim dyskursie medialnym reakcja tych, którzy zapewne (bezwzględnie słusznie!) oburzali się na „polskie obozy zagłady” i ci, którzy raczej by nie chcieli, aby w jakiejś restauracji gdzieś na świecie pojawiał się np. „sos Polaczka”. Jak zawsze w naszej polskiej rzeczywistości wszyscy są specjalistami od wszystkiego i nagle potrafią zagłębiać się w meandry pragmatyki językowej, psycholingwistyki i różnorodnych aspektów dyskryminacji. Natomiast ich empatia i zrozumienie innych ludzi sięga… szczytu Giewontu (jednak tylko do wysokości na której można powiesić na stojącym na nim symbolu religijnym banner wyborczy).

Bo przecież to tylko nazwa, to tylko słowa, to przecież chora poprawność polityczna i nie ma to wpływu na naszą rzeczywistość, w której Romowie są przecież równoprawnymi członkami każdej z europejskich społeczności. Nie są.

A może taki mały test? Jaka by była sprzedaż najpopularniejszych w Polsce marek samochodów (i kto by chciał nimi jeździć), gdyby ich modele nazywały się inaczej? Na przykład: Skoda Kaligula, Toyota Karaluch, Dacia Błoto, Opel Brzydula, Volkswagen Biedny, Fiat Popsuty. A gdyby w hotelu recepcjonista mówiłby o pokoju z 2 wyrami, a w restauracji kelner pytałby co chcemy zeżreć? Dlaczego czujemy się obrażeni lub poruszeni gdy ktoś nazywa nas kretynem, idiotą, nieudacznikiem? Lista jest długa.

Czy przykładowo kampania „Słowa ranią na całe życie” była z założenia bezsensowna i oparta nie na głębokich analizach psychologicznych i lingwistycznych oraz na problemach pochodzących z codziennej rzeczywistości, tylko na jakimś widzimisię?

To może coś z demotywatorów? Bo tam przecież jest tyle mądrości. Różnej.

  

Jeśli bez problemu przyjmujemy, że istnieją osoby z niepełnosprawnością (nie osoby niepełnosprawne, nie inwalidzi, nie kalecy), to czy tak trudno jest zaakceptować to, że określenie Cyganie powinno być używane jedynie w uzasadnionym dyskursie naukowym (przede wszystkim historycznym), a prawidłową nazwą, nienacechowaną negatywnie jest nazwa Romowie. Tak trudno to zrozumieć, albo po prostu zaakceptować?

Słowa to siła. Bez nich nie istniałaby propaganda. Nie działały by debaty. Obietnice przedwyborcze nie miałyby swojej mocy.


Powracając jednak do sedna sprawy, czyli decyzji marki Knorr. Po 7 latach od odmowy zmiany nazwy (chciało tego romskie stowarzyszenie z Hanoveru) ostatecznie firma uznała, że nazwa „Sos cygański” niesie negatywne (rasistowskie) skojarzenia i może być obraźliwa dla niektórych osób należących do szeroko rozumianej grupy Romów. Co szczególnie interesujące, na tę decyzję zareagowała pozytywnie jedna z organizacji niemieckich zrzeszająca hotelarzy i restauratorów, oczekując podobnych zmian w restauracyjnych menu. Zmiana wprowadzona przez firmę Unilever wywołała reakcję właścicieli niemieckich marek Kühne, Rewe, Penny, Werder i Homann, którzy także zapowiedzieli zmianę nazwy „Sosu cygańskiego”. Sama nazwa funkcjonowała od 1903 roku, kiedy to w „Guide culinaire” jedne z francuskich mistrzów kuchni – Auguste Escoffiersa – tak nazwał jeden z ostrych sosów.

Romani Rose, przewodniczący Centralnej Rady Niemieckich Sinti i Romów zareagował na tę informację bardzo pozytywnie, doceniając fakt, że sektor biznesu zareagował w końcu na powtarzające się prośby i zgłoszenia ze strony zainteresowanych. Tym bardziej, że według danych Centralnej Rady wzrasta w Europie dyskryminacja Romów. Stwierdził także, że o wiele większym problemem, niż sama nazwa handlowa produktu (podobnie jak choćby sznycel cygański) jest kwestia kontekstu w jakim używa się nazwy Cyganie w codziennym dyskursie. Jako szczególny przykład podał używanie nazwy Cyganie albo Żydzi podczas meczy piłkarskich jako jawne obelgi. Inny przedstawiciel Centralnej Rady twierdzi, że nie chodzi tu o samo słowo, ale o „krytyczne i refleksyjne używanie języka”.

Oczywiście nie wszyscy w Niemczech są zachwyceni decyzją marki Knorr (która przede wszystkim dba o swój wizerunek) i cała sprawa odbiła się szerokim echem w niemieckojęzycznym internecie.

Przykładem może być choćby jedna z wypowiedzi: „Knorr reaguje na skargi wielu ludzi. A co mówi Knorr jeszcze większej liczbie osób, które sprzeciwiają się zmianie nazwy? Żenujące poddanie się mniejszości”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nazwa bezpośrednio dotyczy właśnie tych, którzy protestują. Poza tym inna nazwa niż cygański nikogo nie obraża, a dotychczasowa mogła to robić. A od nazwy Zigeuner pochodziła litera „Z”, która na ubraniach mieli naszytą Romowie w niemieckich obozach koncentracyjnych podczas II wojny światowej.

 

Jak już zostało wspomniane na początku zmiana nazwy sosu wywołała także reakcję w Polsce. Często byłą ona spokojna i zrównoważona, a sami Romowie (Roman Kwiatkowski) nie mają problemu z nazwą „Sos cygański”. Jednak cała sytuacja stawała się podstawą do często dość absurdalnych i dziennikarskich i czytelniczych wypowiedzi.

Pierwszy przykład to tytuł „Sos cygański” okazał się…rasistowski, już go nie będzie”. To doprawdy świetne dziennikarstwo, kiedy nazwy nie odróżnia się od przedmiotu i w samym tytule komunikuje się nieprawdę. Bo to nie sos okazał się rasistowski, ale jego nazwa, a co więcej będzie dalej, ale pod zmienioną nazwą.

Kolejny to: „Walka z rasizmem przybiera coraz dziwniejsze formy”. No cóż. Niektórych może to dziwić. Na szczęście jest w świecie bardzo wiele osób, dla których czyś dziwnym i niepojętym jest jakakolwiek forma rasizmu.

Przepysznym tytułem jest „Koniec „sosu cygańskiego” u Knorra! Od polit-poprawności niektórzy szybko idiocieją”. Dobrze pokazuje on siłę słowa. Bo jest tu i typowo nowomowny po stalinowsku skrót (polit-poprawność) i jest mówienie o kimś (dobrze znający się na swojej pracy i świetnie zarabiający menadżerowie Unilever?) że jest idiotą. Co więcej w tekście artykuliku piszący konsekwentnie (albo manipulując, albo z powodu swojej niewiedzy) nie odróżnia nazwy Romowie od Cyganie.

W komentarzach czytelników bywa różnie. Często są prześmiewcze, czasem pokazują całkowite zrozumienie, jednak bywają też okazją do utrwalania stereotypowego zwyczaju słownego nękania Romów. Większość z nich pokazuje jednak, że edukacja na temat Romów i problemów dyskryminacji w ogóle jest po prostu potrzebna.

lucjank510722   22 sierpnia 2013,  21:20
Cyganie, za wszelką cenę sami chcą być obrazą dla współczesności.

xX0x0Xx • 9 days ago
Chyba nie ma narodu na świecie, który by miał dobre zdanie o romach, po co zmieniać nazwę.

Jjk 1 tyg. temu
Protestują bo skład faktyczny jest taki jak na opakowaniu. Byłoby ok gdyby zamiast soli i cukru i przypraw był piach i włosy kota.

W dyskusję zaangażowali się nawet polscy publicyści, co mniejsi politycy i przedstawiciele polskich partii politycznych. Jednak poziom tej wieloplatformowej wymiany zdań i – biorąc pod uwagę oczekiwania (???) społeczeństwa wobec nich – jest tak niski, że nie ma sensu jej tu przywoływać. Chyba już lepiej wejść na wykop.pl, który jak zwykle nie zawodzi i w temacie zmiany nazwy sosu Knorra jest szczerze brutalno-prześmiewczy. Ale on właśnie taki ma być i w większości tematów mało kto mówi/pisze/obrazkuje tam na poważanie.

A wszystko wzięło się stąd że jedna z firm, dobrowolnie, dbając o klientów i o swój zysk, ryzykując (jak zawsze przy zmianie nazwy), zmienia nazwę jednego z produktów. Co więcej stara nazwa wiązała się z określeniem, które dla 10 mln Europejczyków mogła być obraźliwa, wiązała się ze stereotypami i utrwalała istniejącą nierówność społeczną. Czy naprawdę tak trudno to po prostu przyjąć? Przecież smak zostanie taki sam. A może komuś przez to będzie w życiu łatwiej. Bo nazywanie ma znaczenie.

 

 

 

wtorek, 18 sierpnia 2020

Tajemnicza Azja Centralna


Potomkowie Cyganów/Romów – chwilowo kwestię nazwy można pozostawić na marginesie, choć w tym przypadku jest szczególnie intersującym czynnikiem i będzie się dalej intensywnie przewijać – podczas ich wędrówki z północy Indii do Europy (bo ją właśnie należy uznać za główny choć niezamierzony intencjonalnie cel ich wędrówki) rozeszli się po całym obszarze po bokach linii prostej łączącej miejsce ich wyruszenia z subkontynentem europejskim. Trafili zatem do Afryki Północnej, i do Azji Centralnej, a także pozostawali po drodze. W każdym z tych miejsc przyjmowali lub były im nadawane różne nazwy i pomimo supremacji cywilizacji zachodniej białego człowieka w świecie, w wielu miejscach nazwa Romowie zupełnie nie jest – także przez samych potomków ludów cygańskich – uznawana, ani z nimi identyfikowana. Są zatem Domi, Luri, Lom, Dom, Luli, Bosza, Qarabtu, Hanager, Halebii i wiele innych grup i nazw pokrywających się w przypadku większości z nich.

Wśród tych ludów i grup pojawiają się dwa bardzo interesujące wątki związane z Azją Centralną, choć należy ją w tym przypadku rozumieć szeroko, uwzględniając jej rozciągłość od terenów na wschód od Morza Kaspijskiego, aż po daleką Syberię, czyli sięgając w rzeczywistości Azji Północno-Wschodniej. Dla nas – mieszkańców środkowej Europy – poczucie jej granic na wschodzie jest dość mgliste, podobnie jak terenów na wschód od Uralu. Przykładem tego jest to, że najczęściej o tym, co jest pomiędzy Bugiem a Uralem, potrafimy powiedzieć bardzo niewiele, poza tym, że jest tam Mińsk i Moskwa, choć obszar ten jest większy niż cała Europa Zachodnia.

Pierwszy interesujący wątek obejmuje właśnie Syberię. Te kwestię opisuje profesor Lech Mróz i dotyczy ona tego skąd na Syberii wzięli się Romowie?

Nie chodzi przy tym koniecznie o Romów współczesnych zamieszkujących te tereny, choć mogą być (i są) ich ich potomkami. Otóż wydawałoby się, że – zgodnie ze wspomnianym kluczem wędrówki Cyganów w kierunku Europy i pobocznego rozsiewania części wędrującej grupy po szerokiej okolicy – powinni dotrzeć tam oderwawszy się od reszty i wędrując na północ pomiędzy masywem Pamiru i Tien Shan a Morzem Kaspijskim. Jednak jak się okazało na podstawie źródeł, do których dotarł profesor Mróz – już na początku XVIII wieku opisywano w Tobolsku Cyganów wędrujących… z Polski do Chin. Pozostawiając (niestety) na odległym marginesie rozważania dotyczące Cyganów w Chinach i tego czy i jak przetrwali Wielką Proletariacką Rewolucję Kulturalną Mao Zedonga, jest to i tak zaskakujący wątek. Profesor Mróz powołuje się na liczną (wręcz masową) wędrówkę post-średniowiecznych Romów z państw zachodnich w XVI wieku ku wschodowi, wynikającą z coraz gorszego ich traktowania i wzmacniania prześladowań w większości państw Europy. To z tej grupy wyłoniła się obecnie najliczniejsza w Polsce – Polska Roma – a ci którzy poszli dalej, na tereny obecnej Ukrainy i Rosji, stali się jej bliską wschodnią odrębną  grupą – Xaladytka Roma (Ruska Roma). Któż jednak mógł się spodziewać (z perspektywy europejskiej), że ówcześni Cyganie, nie zatrzymali się przed Uralem, ale ruszyli dalej. Widocznie Chiny w jakiś sposób dotarły do ich zbiorowej świadomości i w XVII i XVIII wieku, stały się ich celem. Ostatecznie w XX wieku na terenie Syberii zamieszkiwali potomkowie Cyganów, którzy z własnej woli wędrowali ku Chinom i jakoś się zatrzymali na jakiś czas, a także potomkowie zesłańców cygańskich, zarówno wysłani tam jeszcze za Caratu, jak i zapewne przez władzę radziecką. Świadczy o tym różnorodność romskich grup identyfikowanych przez samych Cyganów jako swoich przodków i to przodków przybyłych z kierunku zachodniego. Według Mroza na podstawie innych źródeł byli to: Lowarzy, Kelderasze, Moldowaja, Grekuria, Sinti, Krymscy Cyganie i Sibirska Roma. Szczególnie ta ostatnia nazwa jest interesująca, bo pozwala myśleć o jej członkach, jako tych, którzy właśnie zatrzymali się wędrując w stronę Chin, a jakoś Syberia urzekła ich na tyle (lub zostali tam zatrzymani i powstrzymani w swej wędrówce), że aż przyjęli lokalną nazwę identyfikującą ich z tym miejscem.

Drugi interesujący wątek dotyczy zupełnie innej grupy potomków wędrowców z Indii (choć to nie jest aż tak jasne i oczywiste), przybyłych na obszar Azji Centralnej (i Rosji) z innego kierunku, posługującej się inną nazwą i zupełnie inaczej osadzającej się w rzeczywistości tak azjatyckiej, jak i radzieckiej i rosyjskiej. Tym razem źródłem opisu tej grupy jest dwójka nie mniej wybitnych romologów jak profesor Mróz: Elena Marushiakova i Veselin Popov.

Oczywiście warto dotrzeć do o wiele szerszego opracowania na ten temat, przygotowanego przez tę samą dwójkę naukowców, jednak nie zawsze łatwo jest zdobyć każdą książkę.

Powyższe publikacje – podobnie jak w przypadku tekstu profesora Mroza – nie dotyczą jedynie przywołanych tu zagadnień, jednak ten jeden aspekt i jedna grupa są szczególnie interesujące. Chodzi tu bowiem o potomków (prawdopodobnie) cygańskich wędrowców z Indii, którzy osiedlili się po drodze na terenach pomiędzy Uralem a Himalajami.

Przede wszystkim to w ich przypadku pojawia się problem z nazwą. Bez względu na życzeniowość ponadnarodowych organizacji (romskich i nie), nazwa Romowie nie dotyczy ich, ponieważ ani nie jest lokalnie używana, ani akceptowana. Jedynie z zachodniego punktu widzenia można tak o nich mówić, jako o centralnoazjatyckich Romach. Natomiast na miejscu zbiorowo są oni określani jako Lyuli (przy różnych formach zapisu tego terminu). Nie zawsze jednak każda z tych grup ma rzeczywiste genetyczne i językowe korzenie wspólne z europejskimi Romami, zatem nawet zbiorowa nazwa Cyganie, nie jest w ich ogólnym przypadku sensowna. Autorzy – nie rozstrzygając ostatecznie i z całkowitą pewnością, które z tych grup są potomkami wędrowców z Indii (tu jak zawsze, choć w różnym stopniu, mogłyby pomóc badania genetyczne) – wyróżniają aż trzy grupy specyficznych (okołocygańskich) mieszkańców tego obszaru, z których pierwszą nazywają „Central Asian ‘Gypsies’”, wyróżniając wśród nich: Lyuli, Jughi, Multoni, Ghurbat, Ghorbat. Aby nie komplikować, nie ma sensu wspominać o pozostałych, którzy z pewnością nie mają nic (poza czasem trybem życia i sytuacją ekonomiczną w jakiej funkcjonują) z europejskimi Romami.

Bardzo interesująca jest nazwa jaką Lyuli nadają sami sobie. Używają bowiem pochodzącego z języka arabskiego terminu Mugat, który oznacza czcicieli ognia, a który arabscy najeźdźcy w VII i VIII wieku nadawali zaratusztrianom podczas podboju Persji. To bardzo interesujący wątek, tym bardziej, że Lyuli od wieków są muzułmanami. Od dawna zamieszkują przede wszystkim (choć nie wyłącznie) Tadżykistan i Uzbekistan, a ich rodzimym jeżykiem jest tadżycki, ale porozumiewają się także w innych lokalnych językach oraz rosyjskim. Ponadto najchętniej deklarują się jako Tadżykowie, choć czasem łącznie dodają do tego wspomnianą formę Mugat. W większości natomiast niechętnie mówią o sobie jako o Cyganach, która to nazwa funkcjonowała porządkująco i instytucjonalnie podczas panowania ZSRR na tych terenach. W tym czasie w stosunku do nich prowadzono swoistą politykę włączeniową, jednak u końca XX wieku ich sytuacja ekonomiczna była bardzo zła, pozostawali wykluczeni z lokalnej społeczności, a ich poziom wykształcenia był bardzo niski. Po upadku ZSRR w 1991 roku uchylony (zmieniony) został przepis kryminalizujący żebractwo (społeczne pasożytnictwo), co wpłynęło na zmianę sytuacji Lyuli. Przede wszystkim zaczęli masowo migrować do dużych rosyjskich miast na zachodzie Federacji Rosyjskiej, przez co zaczęli się często pojawiać choćby w Moskwie i Petersburgu, ale także i Archangielsku, Murmańsku i Władywostoku oraz w Kijowie na Ukrainie.

Pomimo zdarzających się  deportacji, udało im się wtopić w krajobraz społeczny Rosji, a z czasem nawet pewna ich część rozpoczęła regularną pracę i włączyła się w oficjalny system ekonomiczny. Pomimo tego w większości żyją w opuszczonych domach albo koczowiskach, znanych także z europejskich (w tym polskich)  miast. W dalszym ciągu są słabo wykształceni, a ich dostęp do usług medycznych jest wręcz znikomy. Ponadto nie identyfikują się z nimi (z wzajemnością) starzy rosyjscy Romowie, pozostają więc na marginesie zarówno głównego nurtu, jak i innych wykluczonych.

Zadziwiająco ich obecna sytuacja i historii najnowsza przypomina sytuację rumuńskich Romów w Polsce i Europie Zachodniej. Podobniej jak oni zaczęli przybywać do dużych miast na początku lat 90. XX wieku, zajmowali się od początku żebractwem, niezintegrowali się z potencjalnie pokrewnymi im lokalnymi grupami cygańskimi i mówiąc o sobie wskazywali nie swoją cygańskość, ale kraj pochodzenia i taką autoidentyfikację. To przez to w Polsce na długi czas określenie Rumun stało się synonimem żebraka, a nasz wizerunek całej Rumunii nie odpowiada rzeczywistości, ale kojarzy się raczej z powszechną biedą, ubóstwem, złymi warunkami życia i brakiem cywilizacji.

 

Azja Centralna, Azja Północno-Wschodnia. Tereny ogromne, różnorodne, kiedyś nazywane kolebką dusz i narodów, bo stamtąd przychodziły do Europy kolejne ludy. Dla nas tereny odległe i mało znane (nawet jeśli poleci się samolotem na wycieczkę do Duszanbe). Jednak nie różnią się one społecznie aż tak bardzo od Europy, choć oczywiście Europa jest bogatsza, a różnice kulturowe są ogromne. Natomiast ścieżki potomków pra-Cyganów, którzy wywędrowali z Indii, nie są ani proste, ani oczywiste. Gdyby nanieść na mapę Azji i Europy kierunki i linie wędrówek każdego z cygańskich ludów, powstałaby prawdziwa plątanina węzłów, kierunków i ścieżek, a ponowne spotkanie tych grup po tysiącach lat, wcale nie skutkuje wzajemnym rozpoznaniem i solidarnością.

 

 

 

sobota, 8 sierpnia 2020

Translation Romani


Internet najczęściej przekonuje nas po raz kolejny i wciąż do tego, że jest w nim niewiele wartościowych rzeczy. No chyba, że wartościowe mają być kolejne zdjęcia słodkich kotków, albo nagrania z czelendży, w jakie najwspanialsi ze wszystkich rodziców wikłają swoje i nic nie rozumiejące z całej sytuacji dzieci (te najmłodsze). Takie mówienie o internecie to oczywiście nadużycie i w jakimś stopniu niewielka prowokacja, bo jest on użyteczny, a choćby jego naukowa część, choć odwiedzana o wiele rzadziej, niż ta która przekonuje, że naukowcy ukrywają te fakty, ma się bardzo dobrze. Nie ma jednak wątpliwości, że internet jest także śmietnikiem naszych pragnień, lęków, nudy i byle czego.

Tym większa radość, kiedy czasem można trafić na prawdziwe perełki – no może to jednak trochę przesada – ale na strony, które po prostu mają sens. Niestety bywają one często porzucane (prowadzenie sensownej strony jest wymagające), jednak dobrze jeśli nawet nieaktualizowane nie znikają, przydając się czasem i stanowiąc dobre źródło informacji. Tak było ze stroną „Cygańska wyspa”, której obecnie już nie ma, ale jeszcze kilka lat temu – pomimo zakończenia projektu w ramach którego powstała – sprawnie działała i można było korzystać z jej zasobów.

Przykładem takiej witryny jest zdumiewająca w swoim pomyśle, ale ewidentnie powstała z pasji i zaangażowania, strona łącząca problematykę romską i tłumaczenia.

Doprawdy pomysł zaskakujący, jednak wykonany i prowadzony bardzo sensownie. No właśnie – prowadzony. I chodzi tu o czas przeszły. Wszystko wskazuje na to, że ostatnie aktualizacje były robione w 2013 roku. Być może jest to ocena niesłuszna, ale… Tak czy inaczej, warto na stronę wejść i szybko ją eksplorować, jak długo jeszcze istnieje.

Jak przystało na stronę, która w połowie koncentruje się na tłumaczeniach (dosłownie widoczne jest to choćby na stronie głównej, gdzie jedna z dwóch kolumn jest poświęcona Romom, a druga – tłumaczeniom), przygotowana została aż w dziewięciu językach: angielskim, portugalskim, francuskim, hiszpańskim, niemieckim, węgierskim, włoski, tureckim, czeskim i romskim (w którymś z licznych jego odmian). Autorką strony jest Dr. DebbieFolaron z montrealskiego Uniwersytetu Concordia, zajmująca się w pracy naukowej wieloma interesującymi zagadnieniami tłumaczeniowymi, ich odniesieniami do kultury i także, choć nieco na marginesie, powiązaniem tłumaczeń z tematyką romską.

Na stronie można znaleźć krótkie, ale opatrzone spisem źródeł bibliograficznych opracowania na temat Romów i ich kultury, a także zagadnień związanych z językiem Rromani. Podobny zasób tekstów jest przeznaczony także na problematykę tłumaczeniową. Ta oczywiście nie jest tak interesująca i trudno nietłumaczeniowcowi ją oceniać, ale jeśli jest na podobnym poziomie sensowności jak to, co jest opracowane na temat Romów – dobrze, że jest.

W dziale Community jest kilka podkatalogów. W Essays gromadzone były omówienia i odniesienia do artykułów na temat Romów, Resources to podzielony na kilka kategorii zbiór linków do innych stron o Romach, często bardzo interesujących, choć niestety obecnie równie często neaktywnych. W Interview Spotlight znajdują się (cztery) wywiady z tłumaczami języka romskiego. Reviews to zbiór linków do sześciu krótkich recenzji (lub odesłań do nich) różnorodnej twórczości  związanej z Romami. Jest jeszcze dział Bibliography ze zbyt krótką listą lektur, a na stronie głównej także link do Debbie's Blog z kilkoma krótkimi wpisami autorki strony (wszystkie z 2012 roku).

Dość interesująco wypada zakładka TR Database, zawierająca spis 136 publikacji (szkoda, że tak niewiele) będących tłumaczeniami opracowań pisarzy romskich z całego świata i książek omawiających różne zagadnienia związane z tłumaczeniem z i na język romski. Od razu na początku listy pojawia się wątek polski za sprawą Adama Bartosza i jego „Amen Roma/Jame Roma – my Romowie”.

W dziale Community jest jeszcze jedna zakładka. Może nie do końca przekonująca, ale jest: Voices from the Field. To spis tłumaczy języka romskiego. Można się tam zgłosić i dołączyć do grona 44 tłumaczy z całego świata, choć świat poza Europą reprezentuje jedynie Argentyna, Brazylia, Australia i USA. Nie ma na tej liście żadnego tłumacza z Polski. Autorka strony zachęca i tłumaczy, że oficjalne tłumaczenia przydają się w medycynie, opiece zdrowotnej, usługach socjalnych, edukacji, imigracji i usługach prawnych. Żaden Rom w Polsce nie podejmie się oficjalnej współpracy w takim zakresie. A przynajmniej z pewnością nie w kategorii usług prawnych.

Na niektórych podstronach tej witryny pojawi się prowokujący do kolejnych kliknięć w jego prawy róg prostokąt zawierający losowe słowa i frazy podawane (niestety bez wymowy) w 4 odmianach języka romskiego: Kalderaszy, Lowarów, Xoraxan i Gurbeti. Do tego pojawia się także tłumaczenie na każdy z dziewięciu języków, w jakim strona jest przygotowana. A kliknięcie we wspomniany prawy górny róg wywołuje przejście do kolejnego przypadkowego słowa/frazy.

Inny moduł – z dołu strony głównej – pozwala powiększyć mapę świat i sprawdzić jak Romowie nazywają poszczególne państwa. Zadziwiająco wiele nazw jest bardzo zbliżonych do polskich odpowiedników. A może to tylko takie subiektywne wrażenie przez internalizację i mentalne zawłaszczanie? No tak, czy inaczej na „Poland” Romowie mówią „Polska”.

Tak jak już zostało wcześniej napisane – trzeba się śpieszyć z odwiedzinami tej strony, bo może zniknąć zbyt szybko. A jest na niej co czytać i co eksplorować. Zrobiona rzetelnie i ewidentnie z pasji. Nieustającej zapewne, ale brak czasu można zrozumieć. Choć szkoda, bo warto byłoby ją rozwijać. Pasujące do niej treści zawsze by się znalazły. Tym bardziej, że sam zamysł witryny wygląda na „duży” i rozwojowy. No tylko tego rozwoju zabrakło.