środa, 28 czerwca 2017

Nie mów do mnie gadzio


Na początek dwa pytania, które można by uznać za pytania badawcze, stanowiące podstawę do sformułowania hipotez:
- czy naukowcy amerykańscy zajmujący cię tematyką romską najlepiej rozumieją europejską sytuację?
- czy aktywność naukowa dotycząca Romów wymaga ich współuczestnictwa?
 
Badacze amerykańscy mają możliwość zewnętrznego spojrzenia na sytuację w Europie, co może umożliwić im lepszy ogląd całej sytuacji. Jednak w znacznym stopniu są oni zdeterminowani ogólno-amerykańskim spojrzeniem na Europę, a w zakresie badań wpisują się w nurty i paradygmat, który jest ukształtowany przez inne doświadczenia niż państwa europejskie. Doświadczenia bardzo odmienne, przede wszystkim za sprawą migracyjnego sposobu tworzenia narodu amerykańskiego, a w obszarze społecznym mocno zdeterminowane historią kontaktów europejskich migrantów z Tubylczymi ludami Ameryki (po dawnem – Indianami). Tworzą one inną podstawę badawczą, co w połączeniu z często występującą internalizacją przyjmującą, że Europa to takie Stany Zjednoczone, ale starsze i mniej sprawne w swej skostniałości, sprawia że amerykańskie kierunki badawcze podążają inną ścieżką, krytykując właściwie każde działania programowe i strategiczne podejmowane w Europie. W ich miejsce realizują często własne inicjatywy, współpracując przy tym przede wszystkim z Radą Europy oraz OSF. Wydaje się przy tym, że często oczekują często akceptowania i przyjmowania jako jedyny rozsądny ich badawczego stanowiska, np. upowszechniając koncepcje badawcze związane z koncepcją post-kolonialną, lub intensyfikując wartościujące podziały na świat „białych” i pozostałych. To ostatnie skutkowało między innymi dyskredytacją polskiego historycznego określania „Murzyn” (mającego swoje źródło w nazwie Maur) jako odwołującego się do niewolnictwa (w Polsce?) i przyjęciu jako poprawnego „Czarny”.
Druga kwestia współudziału Romów w aktywności naukowej na ich temat ma oczywiście silne podstawy. Wydaje się jednak, że wyrasta ona raczej z konieczności konsultowania sensowności niektórych praktycznych działań jakie można kierować do Romów. Ponadto może się wiązać ze swoistej zazdrością narodu (o mówienie o nich bez nich) wzmacniającego swoją tożsamość zgodnie z kategoriami nieromskiego świata. Inną przyczyną może być także obawa, że w historii narodu romskiego zbyt często decydowano o nich bez ich udziału, co w wielu państwach europejskich prowadziło do prób zniszczeniach ich tożsamości (Hiszpania), niewolnictwa (Rumunia) lub pogromów (Niemcy). Oczywiście przy okazji takiego podejścia współudziału Romów w badaniach, pojawia się wiele problemów. Naukowcy romscy nie są bardzo liczni, a ponadto często trudno im jest oderwać się od własnego (zawężonego przez wychowania w konkretnym środowisku romskim) punktu widzenia. W tym przypadku zewnętrzne (także obarczone wieloma ograniczeniami) spojrzenie może być nieco bardziej obiektywne, choć równie zdeterminowane przynależnością do większościowego środowiska nieromskiego. Obiektywizm badawczy jest bardzo trudny do osiągnięcia. Należy do niego zawsze dążyć, między innymi starając się odrzucić te kontekstowe elementy, które decydują o konkretnym kształcie dyskursu jaki można – w ramach wszystkich uwarunkowań historycznych, społecznych, sytuacyjnych – w ramach tych ograniczeń stworzyć. Nie jesteśmy bowiem w stanie wyjść nie tylko na poziom wszechopisującego metajęzyka, ale i wszechobiektywnego oderwania się od kontekstów.

Przyczyną poruszenie tych dwóch kwestii jest artykuł/wpis rumuńskiej romskiej romolożki Margareta Matache, zatrudnionej na Uniwersytecie Harvarda: „Dear Gadje (non-Romani) Scholars…”.
Tekst ten jest trzecim wpisem w ramach serii The „White Norm in Gypsy and Romani Studies”.

http://www.huffingtonpost.com/entry/dear-gadje-non-romani-scholars_us_5943f4c9e4b0d188d027fdb2

Zatem mamy tu autorytet amerykańskiego podejścia, wiodącego uniwersytetu, romskiego i to europejskiego pochodzenia, na dodatek z Rumunii. Trudno zatem przynależąc do najmniej dyskryminowanej w historii ludzkości grupy (biały heteroseksualny mężczyzna, blondyn, chrześcijanin) i reprezentując polską prowincjonalną (to nieprawda, ale z punktu widzenia Uniwersytetu Harvarda…) uczelnię, odnosić się krytycznie do takiej wypowiedzi.
Trudno, ale jednak możliwość istnieje

Przede wszystkim – w nawiązaniu do tego, że pierwszym tematem podjętym przez autorkę jest kwestia terminologii – nie do zaakceptowania jest określanie nie-Romów jako gadjo, gadje, gadzio. Wynika to z tego, że dla większości Romów jest to pojęcie negatywne i pogardliwe, w którym zakodowany jest brak szacunku do osoby, którą w ten sposób się określa. Natomiast w określeniu nie-Rom brak tak silnego i bezpośredniego odwołania do systemu wartości i wykluczenia, przy czym przede wszystkim wskazuje na nie bycie Romem. Różnica pozornie niewielka, jednak nie odbiegająca swoją mocą od rozróżnienia „Rom” i „Cygan”.

Autorka początkowo koncentruje się na kwestiach terminologicznych, wypominając autorom prac naukowych używanie określenia „Cygan” (Tsigan, Gypsy, T-world) w różnych – według piszących uzasadnionych – sytuacjach. Generalnie odrzuca ona większość tego typu tłumaczeń jako nieuzasadnionych (zresztą w przypadku wielu – jak najbardziej słusznie), a jednym z najsilniejszych argumentów jest to, że „Cygan” kojarzy się z 500-letnim niewolnictwem Romów. Rzeczywiście na terenie Rumunii, Transylwanii, Mołdawii i Wołoszczyzny (to chyba nieco wymieszane kategorie przestrzenne)  takie skojarzenie może być oczywiste. Jednak np. w Polsce, czy choćby we Francji, czy w Finlandii nie jest ono ani automatyczne ani aż tak naturalne. Rozważaniom dotyczącym błędnej interpretacji niektórych zjawisk przez badaczy, co skutkuje używaniem określeń innych niż „Romowie” , autorka poświęca wiele miejsca. W niektórych przypadkach porusza zagadnienia, które wydaj się marginalne i jednostkowe, starając się jednocześnie rozbudować je do wszechobecnych reguł. Wiąże także (słusznie) tematykę romskiej terminologii z kwestiami (re-)konstruowania tożsamości  oraz wyprowadza (ryzykownie z europejskiego punktu widzenia) porównania z kwestiami dotyczącymi Afro-Amerykanów.

W drugiej części wpisu Margareta Matache koncentruje się na metodologii i zawartości przekazu naukowego. Krytykuje pozbawione podstaw mówienie/pisanie o przestępczości romskiej, niewykształceniu Romów, czy nawet „słynnych pałacach cygańskich” bez odwoływania się do źródeł i jedynie w celu aby pokazać niski poziom cywilizacyjny Romów. W rzeczywistości autorka mówi o rzeczach oczywistych i odwołuje się do rzetelności badawczej i odpowiedzialności za słowo. Trudno przecież zaprzeczyć, że istnieją środowiska romskie, o wysokim poziomie przestępczości (jednak wynika to zawsze z konkretnej sytuacji konkretnej grupy i nie może być wiązane w ścisły i wyłączny sposób z ich przynależnością etniczną). Także jeśli chodzi o niższym poziom wykształcenia, to jest on uśredniając niższy niż większości społeczeństwa. Jednak nie wynika to także z niczego innego jak uwarunkowań kulturowych i sytuacji społecznej, a nie z samego bycia Romem. Także słynne romskie pałace są słynnymi romskimi pałacami i pokazują inność podejścia Romów do niektórych elementów życia (także estetyki), co jednak nie może być podstawą do jakiegokolwiek wartościowania. Są one także wyrazem odmiennej niż większościowa w państwach europejskich kultura, jednak nie powinny się wiązać z kategorią niecywilizowania. Wydaje się, że punt widzenia autorki jest mocno zdeterminowany jej rumuńskimi korzeniami i amerykańskim podejściem badawczym. Rumuńska problematyka powraca także przy krytyce dotyczącej metodologii badania liczby (związanej z autoidentyfikacją) Romów.

Ostatni „problem” to reprezentacja Romów wśród naukowców w badaniach i podczas konferencji, a także szerzej – kwestia równorzędnego publikowania (np. przy publikacjach wielojęzycznych) w języku romani oraz reprezentacji Romów w redakcjach naukowych periodyków romologicznych. Ta grupa zagadnień ma szczególnych charakter, argumenty autorki nie mają znaczącej mocy perswazyjnej i rozwiązanie tych kwestii zbyt mocno wiąże się z kwestiami ideologicznymi i pozanaukowymi, aby można je było w naturalny sposób rozstrzygnąć. Z pewnością mogą one stanowić podstawę do większej dyskusji, jednak nie wydaje się to zasadniczo sensowne.
Niestety prosty, choć nie do końca merytoryczny argument jaki może przyjść do głowy, wiąże się z pytaniem, czy w przypadku badań nad społecznością osób pozostających w skrajnym ubóstwie należałoby do tego grona włączyć skrajnie ubogich naukowców?
O ile w pewnych aspektach badań włączenia przedstawicieli badanej grupy do zespołów badawczych ma sens, to jednak w wielu sferach badań pozostaje on zbędny.

Wśród 10 konkluzji warto zwrócić uwagę na tę, która odnosi się do określeń innych niż „Romowie”. Autorka zachęca do niewzmacniania używania określeń typu „Cyganie” (lub innych rasowych) w przypadku wszystkich Romów lub w przypadku analiz dotyczących tych państw, w których odejście od tego określania ma znaczenie i wiele zmienia w dyskursie. Zatem pomimo bardzo rygorystycznego podejścia reprezentowanego w samym tekście, wniosek wydaje się być ze wszech miar uzasadniony, zrównoważony i akceptowalny.

W całości tekst jest z pewnością bardzo interesujący, przywołuje bogate odniesienia bibliograficzne i dotyka wielu ważnych kwestii, jednak wydaje się zbyt mocno opierać na indywidualnych (rumuńsko-amerykańskich) doświadczeniach autorki, pragnącej interpolować wyniki analiz i badań na całą naukową okołoromską rzeczywistość.


niedziela, 18 czerwca 2017

Grecka wściekłość


Romowie niewątpliwie dotarli do Europy przez Cieśninę Dardanele, a ich europejska obecność rozpoczęła się od terenów obecnej Grecji (wówczas Serbii i Bizancjum).
Sięgając do klasyka – Angusa Frasera, być może już w 1050 roku zanotowano aktywność przedstawicieli tego ludu (Adsincani, słynącego z zamawiania i czarów) w okolicach góry Athos. Od XII wieku dokumenty bizantyjskie i kościelne mówią już z pewnością o Cyganach, a do XIV wieku nie tylko zadomowili się już na dobre na Peloponezie i greckich wyspach, ale także przebywali już na niemalże całym Półwyspie Bałkańskim. Co ciekawe – język grecki miał największy wpływ spośród wszystkich języków europejskich na język romani. Tak ważne dla wewnętrznego systemu odpowiedzialności romskiej słowa jak marime (kluczowe słowo w tabunicznym systemie nieczystości) oraz kris (sąd cygański) pochodzą właśnie z języka greckiego. Ponadto, od wyjścia Romów z Grecji rozpoczęło się największe jego różnicowanie, prowadzące do powstania tak licznych dialektów tego języka występujących obecnie w Europie.

Według względnie aktualnych danych, w Grecji zamieszkuje obecnie od  50 do 265 tysięcy Cyganów, a oficjalnie przyznaje się, że stanowią oni około 2,47% greckiej populacji czyli (procentowo) 25 razy więcej niż w Polsce i 4 razy mniej niż na Słowacji. Dane te są oczywiście szacunkowe, gdyż poza tradycyjnymi problemami związanymi z policzalnością członków romskiej społeczności w każdym z państw, w Grecji przebywają grupy Romów z Albanii i byłych państw Jugosławii. W sumie w Grecji wyróżnia się 8 różnych grup Romów, począwszy od „rodzimych” osiadłych, poprzez tradycyjnie nomadycznych, aż po przybyszów z innych konkretnych państw. Zamieszkują oni przede wszystkim zachodnie i północne tereny Grecji, a także okolice Aten.

http://ec.europa.eu/social/BlobServlet?docId=8971&langId=en

Romowie otrzymali greckie obywatelstwo dopiero pod koniec lat 70., a pierwsze skoordynowane działania mające zmienić ich złą sytuację w zakresie mieszkania, zdrowia, edukacji, zatrudnienia i udziału w życiu społecznym uruchomiono dopiero w 2001 roku tworząc „Integrated National Action Plan for the social inclusion of Roma”.

http://ec.europa.eu/justice/discrimination/roma-integration/greece/national-strategy/national_en.htm

Pomimo aktualizacji strategii po przyjęciu unijnych ram dotyczących integracji Romów i włączenia się Grecji w realizację ogólnounijnej strategii, ich sytuacja w Grecji nie uległa zmianie. W dalszym ciągu żyją w bardzo różnych warunkach, część z nich ma pracę i radzą sobie nie wykraczając przeciwko prawu, jednak połowa z nich w dalszym ciągu zamieszkuje koczowiska/slumsy.

https://www.youtube.com/watch?v=_gjKK2HzrL8

https://www.youtube.com/watch?v=EP499lhT6rs https://www.youtube.com/watch?v=3YtE0L6pqKc

Obecnie ogólna sytuacja Romów w Grecji jest być może nawet gorsza niż była 20 lat temu. Dyskryminacja wydaje się intensywniejsza, a większość z nich żyje w gorszych warunkach. Przyczyny leżą w nieefektywności wewnętrznej polityki, w zwiększonej (od lat 90.) międzynarodowej mobilność Romów pochodzących z państw byłego bloku socjalistycznego (także do Grecji), w napływ bliskowschodnich i afrykańskich migrantów/uchodźców do Grecji (od 2015 roku), a także w bardzo niepewnej sytuacji społeczno-ekonomicznej związanej z zaledwie zaleczonym greckim kryzysem zapoczątkowanym w 2010 roku.
Sytuacja Romów nie pomogła sprawa Marii – córki bułgarskich rodziców znalezionej w romskiej rodzinie w Grecji. Z pewnością  utrwaliła ona i tak silne stereotypy dominujące w Grecji wobec Romów.

http://www.independent.co.uk/news/world/europe/old-attitudes-resurface-in-greece-inside-the-roma-camp-where-maria-the-blonde-angel-lived-8897530.html

Społeczeństwo greckie staje się bardziej nerwowe, a potrzeba znalezienia winnych lub przynajmniej tych, na których można odreagować w wymiarze ogólnospołecznym jest coraz bardziej intensywna. Mechanizm poszukiwania kozła ofiarnego nie jest niczym nowym, a powód do tego aby w niego „uderzyć” czasem bywa jedynie symboliczny lub całkiem błahy.

8 czerwca w jednej z dzielnic Aten, podczas uroczystości zakończenia roku szkolnego jedenastoletni chłopiec przewrócił się i uderzył głową po podłoże. Tego samego dnia zmarł w szpitalu. Następnego dnia lekarze stwierdzili, że do zgonu nie doszło od uderzenia, ale że chłopiec został zastrzelony.
Policja rozpoczęła śledztwo prowadzone w okolicy – zamieszkanej między innymi przez Romów. Zgodnie z informacjami świadków i greckich mieszkańców osiedla, często słychać było dźwięk strzałów z broni palnej i czasem zdarzających się tajemniczych postrzałach. Policja powiązała zastrzelenie jedenastolatka z postrzeleniem (także zbłąkanymi kulami) dwóch kobiet w sobotę 3 czerwca w tej samej okolicy.
W sobotę 10 czerwca policja zatrzymała 30 Romów, w tym posiadających narkotyki i nielegalną broń. Wśród nich był także Rom, który przyznał się, że w dniu, w którym zginął jedenastolatek, wystrzelił w powietrze niedaleko szkoły.

Początkowo mieszkańcy pokojowo domagali się od policji i władz, aby powstrzymać przestępczość w regionie, handel narkotykami, i nielegalne posiadanie broni. W proteście brało udział około 1500 osób.

Tego samego dnia zamaskowani sprawcy obrzucili domy zamieszkane przez Romów koktajlami Mołotowa.

http://www.keeptalkinggreece.com/2017/06/10/menidi-molotov-bombs-roma-stray-bullet-boy/

W kolejnych dniach doszło do zamieszek i starć z policją. Mieszkańcy wyszli z protestem na ulicę, domagając się eksmisji Romów z dzielnicy. Policja użyła gazu łzawiącego.

https://www.youtube.com/watch?v=H_6AiX48EEI


https://theshadesmag.wordpress.com/2017/06/13/roma-houses-on-fire-a-third-day-of-an-anti-roma-pogrom-in-athens/

Rząd grecki nie stara się lekceważyć sprawy, jednak stara się przesunąć winę na trudną sytuację Romów. Jednak w sytuacji do jakiej doszło nie wystarczy obarczyć winą za całą sytuację słabości realizacji greckiej polityki wobec Romów. Nie można także przesuwać odpowiedzialności na zmniejszenie (o 80% na lata 2016-2018) funduszy na wsparcie edukacji Romów. W sumie rząd sam to zrobił.
Dzielnica Menidi, w której doszło do nieszczęścia i zamieszek od lat jest miejscem problemowym, ze znacznym poziomem przestępczości. Winą władz i służb policyjnych jest nierozwiązanie tego problemu. Trudno się dziwić, że Grecy zareagowali w tak impulsywny sposób, chcąc samemu rozwiązać problem, z którym nie mogły sobie poradzić władze. Podczas pierwszej – spokojnej – manifestacji ich hasłami były: „Wystarczy” i „Jutro kto?”. Jeden z protestujących powiedział: „Nie jesteśmy rasistami, nie jesteśmy przeciwko Romom, ale jesteśmy przeciwni przestępczości i łamaniu prawa”.
Niesprawność działania władz w jakimś obszarze prowadzi albo do rozbudowania systemu organizacji pozarządowych działających w tym zakresie, albo – jeśli sprawa jest emocjonalna i jest skutkiem jakiegoś konkretnego zdarzenia – do prób ostatecznego i natychmiastowego rozwiązania problemu przez samonapędzający się tłum.  Zawsze cierpią przy tym niewinni.

Być może należy krytykować reakcję Greków. Na pewno należy bronić tych Romów, którzy nie byli winni, bo na odpowiedzialność zbiorową lub wielopokoleniową nie ma miejsca w Europie. Jednak co mają zrobić mieszkańcy dzielnicy Menidi, skoro władze nie potrafią zapewnić im bezpieczeństwa, ani zapewnić Romom możliwości edukacji i życia na poziomie wystarczającym do niewikłania się w przestępczość? Być może należałoby skierować protestujących do miejsc zamieszkania przedstawicieli rządu, aby tam protestowali i rzucali koktajlami Mołotowa. Byłoby to skuteczniejsze.

Grecja – kolebka demokracji i jedno ze źródeł europejskiej cywilizacji.
Ale to dawno było.


czwartek, 8 czerwca 2017

Antropologia i polityka

Czyli to co widzi politolog (tak, mam na to papiery) czytając książkę antropologa na temat praktyki integrowania Bergitka Roma w karpackich wioskach w Polsce, tytułującego to opracowanie „Polityka i antropologia”.

Zatem przede wszystkim, po raz pierwszy (i jednak ostatni) będę pisał w pierwszej osobie, tak jak napisana jest książka habilitacyjna prof. nadzw. dr(a) hab. Macieja Witkowskiego. Ten sposób ujęcia tematu naukowego jest powodem pewnego zdziwienia, jednak – biorąc pod uwagę osobistość doświadczenia antropologicznego przedstawionego w publikacji - jestem w stanie to zrozumieć. Teksty naukowe z zasady i zgodnie z ogólnie przyjęta stylistyką języka polskiego tworzy się w formie bezosobowej. Ma to służyć wskazaniu na dystans i dążenie do obiektywnego opisu rzeczywistości. Jednak ja pozostaję politologiem (a także literaturoznawcą, filmoznawcą, europeistą i jednak także romologiem) i nie roszczę sobie pretensji do tego aby rozumieć zamysł, metodologię i sposób badań i ich prezentacji w obszarze antropologii. Dlatego też w sumie dziwaczna forma tekstu naukowego pozostaje poza moją jakąkolwiek oceną ze względu na niewiedzę, do której zawsze boleśnie, jednak uczciwie się przyznaję (także przed studentami). Moja nieustająca – choć o sile oscylacyjnej – fascynacja tekstami antropologicznymi (a także etnologicznymi i etnograficznymi – nawet nie wiem czy można tak to sformułować) nie ma tu nic do rzeczy, bo się na tym nie znam i tylko lubię je czytać i myśleć sobie o czymś (kimś zbiorowo i indywidualnie) „innym”. Przy tym całkiem przypadkowo muszę przyznać, że każdy tekst mentorki prof. Witkowskiego – pani prof. Ewy Nowickiej-Rusek – zawsze traktowałem jak dzieła natchnione, interesujące dla laika, a przede wszystkim – oferujące obiektywną antropologiczną prawdę.

http://www.nomos.pl/products/151/p/684

Czy książka wnosi novum naukowe? TAK
Czy książkę dobrze się czyta? TAK
Czy książka jest ważna? TAK
Czy powinien ją przeczytać każdy zainteresowany Romami? TAK
Czy książka jest rzetelna naukowo? TAK
Czy książka…. TAK TAK TAK
Zadając każde pytanie jakie mogłoby się znaleźć w formularzu recenzyjnym (wydawniczym lub habilitacyjnym), trzeba po prostu odpowiedzieć pozytywnie.

Wręcz zachwycił mnie metodologiczny aspekt tej publikacji. Prof. Witkowski nie tyko dokładnie kreśli zakres swoich badań i od tego uzależnia precyzyjny, celowy i obiektywny dobór metodologii, ale także dyskutuje z uznanymi metodami (klasycznymi, pobocznymi, nowymi, starymi, różnymi) badań antropologicznych, opisuje je, wskazuje na ich wady, zalety, niemożliwość akceptacji w formie niezmienionej, nagina, uzupełnia, uzasadnia i wyjaśnia. Ukochana przeze mnie antropologia, znana z dzieł Ruth Benedict, Ewy Nowickie, Claude’a Lévi-Strauss’a, Bronisława Malinowskiego, Marcina Piotrowskiego nagle nabrała zupełnie innego wymiaru. Groźnego, wielowątkowo uschematyzowanego metodologicznie, pełnego pułapek, osobistych doświadczeń i wątpliwości.
A ja zawsze myślałem, że to tylko i wyłącznie chodzi o prawdziwe doznanie współuczestnictwa, porzucenie maski badacza, zapomnienie że się bada aby uczestniczyć w nurcie życia, a potem opisać własne doświadczenie, zbadać wstecznie siebie stojącego mentalnie nago przed i wobec rzeczywistości w której udało się zanurzyć. No nie. I nawet nie mogę zarzucić autorowi, że badając zapomina o zasadzie nieoznaczoności Heisenberga, że obserwując wpływa na obiekt badany, że Kot Schrödingera jest jednocześnie i żywy i martwy… Byłem naiwny.
Prof. Witkowski nie tylko opisuje wszystkie możliwe warianty antropologicznego podejścia, ale rozprawia się z każdą wątpliwością. W przedbiegach niszczy moje złośliwe pytania, wytrąca oręż z ręki i tworzy – dla mnie, laika antropologicznego podejścia badawczego – metodę lub raczej ich zbiór, który pozwala dochodzić do wniosków, które w moim zupełnie innym podejściu i dyskursywnym wnioskowaniu, są tożsame, a różnią się w akcentach, podkreśleniach, pogrubieniach i uznaniu tego co ważne. Ponieważ się na tym nie znam – takie doświadczenie jest miłe, choć nigdy nasz opis rzeczywistości nie będzie taki sam. Inne nauki, inne metodologie, inne wnioski. I ja bym nie umiał napisać naukowego tekstu w pierwszej osobie.
Na pewno jednak książka prof. Witkowskiego trafi za chwilę na moją półkę i będzie stała tuż obok dzieł prof. Nowickiej, a sięgnę do niej wiele razy, kiedy będzie mi potrzebne metodologiczne wsparcie z obszaru antropologii.
Poza tym – ja się na antropologii nie znam, jednak na tej płaszczyźnie – zachwyt mój jest i nie ustanie.

Są jednak rzeczy, o których mogę powiedzieć, że się chyba trochę na nich znam.
Prof. Witkowski precyzyjnie określa liczbę wizyt w osadach romskich (a także czas trwania wizyt) i omawia to, jak się one kształtowały. I to, co zrozumiałem z całej antropologicznej metodologii, to że bada Romów w konkretnej sytuacji (sytuacji „polityki” „integracyjnej”). Stąd ich takie a nie inne zachowania, stąd taki a nie inny kontekst sytuacyjny, stąd takie wnioski, stąd taka metodologia, stąd… To wszystko tłumaczy. Może i tak, ale ja tego nie rozumiem. Ja rozumiem inną rzeczywistość. Taką w której jedne z moich wujków pracował w jakimś tajemniczym UB, drugi wciąż jeździł do fajnego USA, a trzeci był mocno czarniawy i mawiał, że idzie na ściorę. Rozumiem sytuacje, w których regularnie z szacunkiem kłaniając się dorosłej Romni handlującej na ryneczku w mojej rodzinnej Łodzi, po pół roku mogę z nią swobodnie porozmawiać co tam u niej w rodzinie i jak sobie radzą wnuki w Londynie. Rozumiem, że na Taborze Pamięci Romów pijąc rano kawę doczekam się, że przysiądzie się do mnie Rom z Tarnowa i sam zacznie rozmowę o życiu. Rozumiem (przynajmniej częściowo) romskie doświadczenia największego polskiego obserwująco-uczestniczącego etnografa-etnologa-antropologa Adama Bartosza, który nie chce napisać książki o Romach Górskich, bo za dobrze ich zna.
No ale to nie badanie naukowe. To życie.

I znam się chyba choć trochę na nauce i chyba też na politologii.
Nie mogę zdzierżyć kiedy ktoś w jednym zdaniu pisze o tym, że coś tam coś tam w państwach Europy Wschodniej i jako przykład daje Czechy. Nie podoba mi się brak spójności (inny rok wydania) pomiędzy przypisami i bibliografią. Nie mogę zaakceptować błędów w imionach autorów publikacji. Nierzetelne jest pomijanie licznych (!) polskich (!) autorów i równie licznych ich tekstów (!) dotyczących polityki i Romów w publikacji, której pierwszym słowem jest „polityka”. Dla prof. Witkowskiego wszystko co nieantropologiczne ale politologiczne lub wynikające z praktyki europeistycznej jest albo „tzw.” (np. integracja) albo przywoływane w cudzysłowie (ponownie np. integracja).
Wizja opisu wizją opisu, czy też opisem wizji, ale jeśli używamy słowa na „P”, to wiedzmy o czym mówimy.
Prof. Witkowski szeroko powołuje się na politykę unijną i na jej skutki, a jedyne co robi aby ją wyjaśnić/uzasadnić to pojawienie się przywołania Lizbony jako miejsca gdzie coś został określone. Uzupełnieniem tego jest dość prosty opis otwartej metody koordynacji, która była jednym z wielu (ale na pewno nie decydującym) elementów kształtowania polityki UE wobec Romów. A gdzie E2020? Gdzie unijna strategia na rzecz Romów? Nie pojawia się nawet próba zrozumienia paradygmatycznego traktowania przez UE spójności społeczno-gospodarczej. Brakuje sięgania do tekstów źródłowych Unii Europejskiej.
Czytając książkę prof. Witkowskiego ma się wrażenie, że polityka (integracyjna, czy też „integracyjna”) jest i była zawsze całkowicie zdeterminowana przez politykę UE, jakby zapominając, czy też pomijając to, że polska polityka i polskie programy (skoordynowane na poziomie ministerialnym) na rzecz społeczności romskiej były realizowane przed powstaniem ogólnounijnej strategii, czyli były – od początku XXI wieku - niezależne całkowicie (prawie) od Unii Europejskiej.
Prof. Witkowski chyba nie wie, że w ramach subsydiarności, większość elementów, które krytykuje są efektem działań naszych urzędników, a nie planów Unii Europejskiej, która stworzyła RAMY do tego aby każde państwo członkowskie je po swojemu wypełniło.
Autor nie dokonuje literalnej projekcji na całą politykę Unii Europejskiej wobec Romów, jednak czytając książkę, nie można oprzeć się wrażeniu, że praktyczne doświadczenia badawcze wyniesione z ograniczonej liczby wiosek romskich polskich Romów Karpackich jednak opisują i charakteryzują sensowność polityki UE wobec Romów w ogóle i w każdym z państw członkowskich.
Pomimo wielu bardzo trafnych konstatacji merytorycznych choćby dotyczących romskich elit i sytuacji w wioskach karpackich, bolesna jest niezrozumiała dla mnie metoda zamiany oryginalnych nazw miejscowości na wymyślone, bolesne jest nazywania Romów Karpackich (Cyganów Górskich) Bergitka Roma i zupełnie marginalne traktowanie i takiż opis romanipen.

W sumie zostało mi jeszcze 90% notatek z lektury bardzo dobrej książki prof. Witkowskiego. Na pewno osiągnęła ona swój cel – chcę o niej dyskutować. Jednak chyba warto, aby każdy zainteresowany tematem sam ją dokładnie przeczytał – bo warto.
Teraz nawet przeczytam jej recenzje z ostatniego numeru „Studia Romologica” prof. Kapralskiego. Wcześniej nie chciałem się sugerować.

Podsumowując typowo naukowo, ale i osobiście: antropologicznie – WYPAS. Politologicznie – MASAKRA.
Słowo "polityka" w tytule tej książki szkodzi.

Łatwo się pisze w pierwszej osobie. A i odpowiedzialność inna. Pierwszoosobowa.