Nie mów do mnie gadzio
Na początek dwa pytania, które można by uznać za pytania
badawcze, stanowiące podstawę do sformułowania hipotez:
- czy naukowcy amerykańscy zajmujący cię tematyką romską
najlepiej rozumieją europejską sytuację?
- czy aktywność naukowa dotycząca Romów wymaga ich współuczestnictwa?
Badacze amerykańscy mają możliwość zewnętrznego spojrzenia na
sytuację w Europie, co może umożliwić im lepszy ogląd całej sytuacji. Jednak w
znacznym stopniu są oni zdeterminowani ogólno-amerykańskim spojrzeniem na Europę,
a w zakresie badań wpisują się w nurty i paradygmat, który jest ukształtowany
przez inne doświadczenia niż państwa europejskie. Doświadczenia bardzo
odmienne, przede wszystkim za sprawą migracyjnego sposobu tworzenia narodu
amerykańskiego, a w obszarze społecznym mocno zdeterminowane historią kontaktów
europejskich migrantów z Tubylczymi ludami Ameryki (po dawnem – Indianami). Tworzą
one inną podstawę badawczą, co w połączeniu z często występującą internalizacją
przyjmującą, że Europa to takie Stany Zjednoczone, ale starsze i mniej sprawne
w swej skostniałości, sprawia że amerykańskie kierunki badawcze podążają inną
ścieżką, krytykując właściwie każde działania programowe i strategiczne podejmowane
w Europie. W ich miejsce realizują często własne inicjatywy, współpracując przy
tym przede wszystkim z Radą Europy oraz OSF. Wydaje się przy tym, że często
oczekują często akceptowania i przyjmowania jako jedyny rozsądny ich badawczego
stanowiska, np. upowszechniając koncepcje badawcze związane z koncepcją
post-kolonialną, lub intensyfikując wartościujące podziały na świat „białych” i
pozostałych. To ostatnie skutkowało między innymi dyskredytacją polskiego historycznego
określania „Murzyn” (mającego swoje źródło w nazwie Maur) jako odwołującego się
do niewolnictwa (w Polsce?) i przyjęciu jako poprawnego „Czarny”.
Druga kwestia współudziału Romów w aktywności naukowej na
ich temat ma oczywiście silne podstawy.
Wydaje się jednak, że wyrasta ona raczej z konieczności konsultowania
sensowności niektórych praktycznych działań jakie można kierować do Romów.
Ponadto może się wiązać ze swoistej zazdrością narodu (o mówienie o nich bez
nich) wzmacniającego swoją tożsamość zgodnie z kategoriami nieromskiego świata.
Inną przyczyną może być także obawa, że w historii narodu romskiego zbyt często
decydowano o nich bez ich udziału, co w wielu państwach europejskich prowadziło
do prób zniszczeniach ich tożsamości (Hiszpania), niewolnictwa (Rumunia) lub
pogromów (Niemcy). Oczywiście przy okazji takiego podejścia współudziału Romów
w badaniach, pojawia się wiele problemów. Naukowcy romscy nie są bardzo liczni,
a ponadto często trudno im jest oderwać się od własnego (zawężonego przez
wychowania w konkretnym środowisku romskim) punktu widzenia. W tym przypadku
zewnętrzne (także obarczone wieloma ograniczeniami) spojrzenie może być nieco
bardziej obiektywne, choć równie zdeterminowane przynależnością do większościowego
środowiska nieromskiego. Obiektywizm badawczy jest bardzo trudny do
osiągnięcia. Należy do niego zawsze dążyć, między innymi starając się odrzucić
te kontekstowe elementy, które decydują o konkretnym kształcie dyskursu jaki
można – w ramach wszystkich uwarunkowań historycznych, społecznych,
sytuacyjnych – w ramach tych ograniczeń stworzyć. Nie jesteśmy bowiem w stanie
wyjść nie tylko na poziom wszechopisującego metajęzyka, ale i
wszechobiektywnego oderwania się od kontekstów.
Przyczyną poruszenie tych dwóch kwestii jest artykuł/wpis rumuńskiej
romskiej romolożki
zatrudnionej na Uniwersytecie Harvarda: „Dear Gadje (non-Romani) Scholars…”.
Tekst ten jest trzecim wpisem w ramach serii The „White Norm in Gypsy and Romani
Studies”.
Zatem mamy tu autorytet amerykańskiego podejścia, wiodącego
uniwersytetu, romskiego i to europejskiego pochodzenia, na dodatek z Rumunii. Trudno
zatem przynależąc do najmniej dyskryminowanej w historii ludzkości grupy (biały
heteroseksualny mężczyzna, blondyn, chrześcijanin) i reprezentując polską
prowincjonalną (to nieprawda, ale z punktu widzenia Uniwersytetu Harvarda…)
uczelnię, odnosić się krytycznie do takiej wypowiedzi.
Trudno, ale jednak możliwość istnieje
Przede wszystkim – w nawiązaniu do tego, że pierwszym
tematem podjętym przez autorkę jest kwestia terminologii – nie do
zaakceptowania jest określanie nie-Romów jako gadjo, gadje, gadzio. Wynika to z tego, że dla
większości Romów jest to pojęcie negatywne i pogardliwe, w którym zakodowany
jest brak szacunku do osoby, którą w ten sposób się określa. Natomiast w
określeniu nie-Rom brak tak silnego i bezpośredniego odwołania do systemu
wartości i wykluczenia, przy czym przede wszystkim wskazuje na nie bycie Romem.
Różnica pozornie niewielka, jednak nie odbiegająca swoją mocą od rozróżnienia „Rom”
i „Cygan”.
Autorka początkowo koncentruje się na kwestiach
terminologicznych, wypominając autorom prac naukowych używanie określenia „Cygan”
(Tsigan, Gypsy, T-world) w różnych – według piszących
uzasadnionych – sytuacjach. Generalnie odrzuca ona większość tego typu
tłumaczeń jako nieuzasadnionych (zresztą w przypadku wielu – jak najbardziej
słusznie), a jednym z najsilniejszych argumentów jest to, że „Cygan” kojarzy się
z 500-letnim niewolnictwem Romów. Rzeczywiście na terenie Rumunii,
Transylwanii, Mołdawii i Wołoszczyzny (to chyba nieco wymieszane kategorie
przestrzenne) takie skojarzenie może być oczywiste. Jednak np. w Polsce, czy choćby we Francji, czy w Finlandii nie jest ono
ani automatyczne ani aż tak naturalne. Rozważaniom dotyczącym błędnej interpretacji
niektórych zjawisk przez badaczy, co skutkuje używaniem określeń innych niż „Romowie”
, autorka poświęca wiele miejsca. W niektórych przypadkach porusza zagadnienia,
które wydaj się marginalne i jednostkowe, starając się jednocześnie rozbudować
je do wszechobecnych reguł. Wiąże także (słusznie) tematykę romskiej
terminologii z kwestiami (re-)konstruowania tożsamości oraz wyprowadza (ryzykownie z europejskiego
punktu widzenia) porównania z kwestiami dotyczącymi Afro-Amerykanów.
W drugiej części wpisu „słynnych pałacach cygańskich” bez
odwoływania się do źródeł i jedynie w celu aby pokazać niski poziom
cywilizacyjny Romów. W rzeczywistości autorka mówi o rzeczach oczywistych i
odwołuje się do rzetelności badawczej i odpowiedzialności za słowo. Trudno przecież
zaprzeczyć, że istnieją środowiska romskie, o wysokim poziomie przestępczości
(jednak wynika to zawsze z konkretnej sytuacji konkretnej grupy i nie może być
wiązane w ścisły i wyłączny sposób z ich przynależnością etniczną). Także jeśli
chodzi o niższym poziom wykształcenia, to jest on uśredniając niższy niż
większości społeczeństwa. Jednak nie wynika to także z niczego innego jak
uwarunkowań kulturowych i sytuacji społecznej, a nie z samego bycia Romem. Także
słynne romskie pałace są słynnymi romskimi pałacami i pokazują inność podejścia
Romów do niektórych elementów życia (także estetyki), co jednak nie może być
podstawą do jakiegokolwiek wartościowania. Są one także wyrazem odmiennej niż
większościowa w państwach europejskich kultura, jednak nie powinny się wiązać z
kategorią niecywilizowania. Wydaje się, że punt widzenia autorki jest mocno
zdeterminowany jej rumuńskimi korzeniami i amerykańskim podejściem badawczym. Rumuńska
problematyka powraca także przy krytyce dotyczącej metodologii badania liczby
(związanej z autoidentyfikacją) Romów.
Ostatni „problem” to reprezentacja Romów wśród naukowców w
badaniach i podczas konferencji, a także szerzej – kwestia równorzędnego publikowania
(np. przy publikacjach wielojęzycznych) w języku romani oraz reprezentacji
Romów w redakcjach naukowych periodyków romologicznych. Ta grupa zagadnień ma
szczególnych charakter, argumenty autorki nie mają znaczącej mocy perswazyjnej
i rozwiązanie tych kwestii zbyt mocno wiąże się z kwestiami ideologicznymi i
pozanaukowymi, aby można je było w naturalny sposób rozstrzygnąć. Z pewnością
mogą one stanowić podstawę do większej dyskusji, jednak nie wydaje się to zasadniczo
sensowne.
Niestety prosty, choć nie do końca merytoryczny argument
jaki może przyjść do głowy, wiąże się z pytaniem, czy w przypadku badań nad
społecznością osób pozostających w skrajnym ubóstwie należałoby do tego grona
włączyć skrajnie ubogich naukowców?
O ile w pewnych aspektach badań włączenia przedstawicieli
badanej grupy do zespołów badawczych ma sens, to jednak w wielu sferach badań
pozostaje on zbędny.
Wśród 10 konkluzji warto zwrócić uwagę na tę, która odnosi się do określeń
innych niż „Romowie”. Autorka zachęca do niewzmacniania używania określeń typu „Cyganie”
(lub innych rasowych) w przypadku wszystkich Romów lub w przypadku analiz
dotyczących tych państw, w których odejście od tego określania ma znaczenie i
wiele zmienia w dyskursie. Zatem pomimo bardzo rygorystycznego podejścia reprezentowanego
w samym tekście, wniosek wydaje się być ze wszech miar uzasadniony,
zrównoważony i akceptowalny.
W całości tekst jest z pewnością bardzo interesujący, przywołuje bogate
odniesienia bibliograficzne i dotyka wielu ważnych kwestii, jednak wydaje się
zbyt mocno opierać na indywidualnych (rumuńsko-amerykańskich) doświadczeniach
autorki, pragnącej interpolować wyniki analiz i badań na całą naukową
okołoromską rzeczywistość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz