poniedziałek, 28 grudnia 2020

Obraz jest najważniejszy

Dlatego jest to opowieść o muzyce, ale opierająca się na obrazie, który jest formą dla muzycznych treści.

W 1910 roku w niewielkiej belgijskiej miejscowości (której mieszkańcy z radością witali Romów) przyszedł na świat mały Jean. Jego rodzice zarabiali na życie muzykując.

Jego rodzina i cały tabor, w którym się urodził, należeli do grupy francuskich Romów, którzy woleli przebywać w mniej rygorystycznej administracyjnie i bardziej przyjaznej społecznie Belgii. We Francji Romom było w tym czasie o wiele trudniej. Od XVII wieku, kiedy to król Ludwik XIV nakazała wszystkich mężczyzn spośród Bohemian (bo tak wówczas w tym kraju nazywano Romów)  wysyłać na dożywotnie galer, kobiety sterylizować, a dzieci oddawać do przytułków, we Francji Romom było dość ciasno i niewygodnie. Wiele romskich rodzin, które w ciągu ponad 200 lat obecności Romów we Francji zdążyło osiąść na stałe, ponownie ruszyło w wędrówkę, aby umknąć przed złym traktowaniem. Pod koniec XIX w ramach spisu powszechnego zliczono wszystkich francuskich nomadów i z pewnością spośród wszystkich 25 000 większość była właśnie Romami. Dwa lata po urodzeniu się małego Jeana we Francji przyjęto obowiązek posiadania przez Romów kart identyfikacyjnych, które w późniejszym czasie służyły do identyfikacji przedstawicieli tej mniejszości i nawet internowania w obozach. System ten podczas II wojny światowej wspomagał także wywózkę Romów do obozów koncentracyjnych.

Powracając jednak do dalszych losów małego Jeana, już we Francji, uczył się (ale tylko trochę) w szkole i był tylko nieco mniej grzeczny niż inne dzieci wychowywane w romskim taborze.


Nie pasowało mu, że musi grać na nudnych skrzypcach, podczas gdy on marzył o niestety drogim banjo. W końcu jednak je dostał, a jego świat się zmienił. O szkole zapomniał, ale stał się szczęśliwy i cały swój czas poświęcał nowemu instrumentowi.


Jego ambicje sięgały dalej niż chłopięce pogrywanie na instrumencie w taborze. Chciał grać z dorosłymi i zarabiać dla rodziny pieniądze. Droga do tego okazała się trudna – nikt w dorosłych romskich grupach muzycznych nie chciał dzieciaka, który i tak nie będzie grał lepiej niż oni. Kiedyś jednak dostał szansę, aby pokazać co potrafi. I skutecznie z niej skorzystał.

Dzięki grze z dorosłymi odszukał go nawet Vettese Guerino – znany wówczas akordeonista i Jean miał okazję grać z coraz lepszymi i lepiej opłacanymi artystami. Pomimo młodego wieku miał jednak problem z hazardem.

Z czasem grał z coraz bardziej znanymi muzykami, zafascynował się jazzem, zaczął być zapraszany do nagrań muzycznych – gdy miał 18 lat ukazała się pierwsza płyta z jego muzycznym występem. Paryż dawał genialnemu muzykowi możliwości i Jean z nich korzystał.

A potem sny i marzenia się skończyły. Ledwie uszedł z życiem z pożaru wozu, w którym mieszkał.

Najpoważniejsze oparzenia objęły nogę i lewą rękę. Ból fizyczny był niczym w porównaniu z końcem jego muzycznej kariery i z tym, że bojąc się o przyszłość swoją i dziecka opuściła go ciężarna żona.

Po ponad dwóch latach od pożaru i ciągłej nauce i walce o przywrócenie sprawności lewej ręce i muzyki do swojego życia, Jean znowu zaczął grać. Tym razem na gitarze.

Jego lewa ręka pozostała zdeformowana na zawsze

I tyle zostało opowiedziane w komiksie „Django: Hand of Fire”, napisanym przez Hiszpana – Salva Rubio i narysowanym także przez Hiszpana – Efa, a wydanym w 2020 roku przez wydawnictwo Dupuis.

Nie jest to cała historia życia jednego z najgenialniejszych gitarzystów świata – Django Reinhardta.

Jednak ta część jego losów najpełniej pozwala na wniknięcie w romski świat chłopca (i później młodzieńca), którego marzeniem była muzyka. Tu trzeba oddać hołd twórcom, którzy potrafili to przekazać w tym bardzo smacznym graficznie i ze wszech miar spójnym scenariuszowo komiksie (powieści graficznej). Realizm tej opowieści przykuwa do niej uwagę. Romowie są przedstawieni bardzo realistycznie, ze zrozumieniem ich tradycji i kultury, a jednocześnie bez przejaskrawień, niedomówień i pobłażliwości.

To jeden z nielicznych komiksów, który mieści się w kategorii opowieści o romskich superbohaterach.

 

 

 


piątek, 18 grudnia 2020

Zaginęła 17-latka…

Informacja o zaginięciu 17-letniej Karoliny pojawiła się w kilku mediach ogólnopolskich i mediach lokalnych, trafiła także na portal parentingowy i kilka profili na facebooku zaangażowanych w poszukiwanie osób zaginionych. Zawsze zaginięcie każdej osoby jest tragedią dla społeczeństwa, społeczności lokalnej, rodziny. Tym większy problem i ból wiąże się z tym kiedy znikającą osobą są dzieci (osoby niepełnoletnie), tak jak w przypadku 17-latki.


Można pomóc. Można zawiadomić rodzinę, policję. Można wysłać anonimowego maila, zostawić wiadomość na facebooku.

Tu trzeba przywołać kilka dodatkowych wyjaśnień – cytatów z prasy i kont na facebooku.

Najprawdopodobniej nastolatka może przebywać w towarzystwie Romów„Gazeta Wyborcza”

Karolina opuściła miejsce zamieszkania w Bytomiu w celu spotkania się ze swoim chłopakiem pochodzenia "romskiego" – profil „Śladem Zaginionych”

Karolina posiadała przy sobie telefon, który jest wyłączony oraz ubrania cygańskie w które przebierała się opuszczając miejsce zamieszkania  – profil „Śladem Zaginionych”

Osoby, z którymi przebywa zaginiona, prowadzą wędrowny tryb życia„Telewizja Republika”

Uzupełniająco – Romów widziano w Rudzie Śląskiej, gdzie zamieszkiwali, ale opuścili to miejsce. Nie widziano wówczas z nimi Karoliny.

 

Tak naprawdę, tego co można jej życzyć, aby nie było to zaginięcie, ani porwanie, tylko świadoma ucieczka z domu i aby z młodym Romem była to prawdziwa miłość. Czasem w Polsce zdarzają się takie sytuacje pomiędzy Romami i nie-Romnia. Ustawowa niedorosłość (i to na granicy), nie stanowi w tym przypadku przeszkody. Wszystkie bowiem alternatywy mogą być o wiele gorsze.

 

Co mogłoby czekać Karolinę gdyby postanowiła zostać ze swoim chłopakiem i żyć razem z jego romską rodziną?

Z pewnością ciężka praca. Jeśli ci Romowie rzeczywiście są wędrowni (przed zimą/na jej progu to rzadkość, ale czasy i warunki się zmieniają i raczej nie grozi im już nocowanie pod gołym niebem w taborze), a tak naprawdę nie wiadomo o nich nic (może policja coś wie, ale dla dobra śledztwa…, może rudośląscy Romowie coś wiedzę, ale dla dobra wszystkich Romów…). Dlatego lepiej przyjąć, że są wystarczająco tradycyjni, aby rzeczywiście byli wędrowni i przy okazji dotrzymywali wielu pozostałych romskich zasad. Dotyczy także tego, że potraktują Karolinę jak własne dziecko, bo po spędzeniu nocy (choćby na długich rozmowach) z ich synem (?) – młodym Romem będącym jej chłopakiem, mogą ją uznać za jego żonę. To nie do końca jest pewne, bo przecież ona nie jest Romni. Może jednak tak być. To wiążę się ze starym, tradycyjnym sposobem zawierania romskiego małżeństwa – chłopak po spędzeniu nocy z dziewczyną stawał się jej mężem. Ten mechanizm w przeszłości był dość sprawnym zabezpieczenie przed zostaniem samotną nastoletnią matką. Bo jaka samotna? W końcu ma męża. To jednak przy okazji stało się powodem zagrożenia dla wielu atrakcyjnych młodych Romni. Do tej pory wielu romskich ojców drży przed porwaniem ich córki. Aż strach dziewczyny z domu wypuszczać. No choćby do szkoły. Podążając tą ścieżką Karolina nie będzie się dalej uczyła. Trudno to zrealizować w wędrownej rodzinie, a i nikt nie będzie od niej oczekiwał kształcenia. Wspominana ciężka praca będzie wiązała się z jej pozycją w rodzinie. Jest młoda, nie wiemy w jakim wieku jest jej wybranek, ale jeśli sam nie zarabia, to dalej jest traktowany jak dziecko. I ona także. Czyli pełna zależność i posłuszeństwo od starszych. Trudno powiedzieć, że w polskim społeczeństwie panują pełne zasady równości pomiędzy reprezentantami różnych płci. Nieprawdą jest także to, że w każdej romskiej rodzinie nie ma równości w tym zakresie. Jednak jeśli wędrowni, jeśli tradycyjni… to Karolina trafiła na pozycję pełnej zależności, wpisując się w podwójną dyskryminację (stając się członkinią romskiej społeczności i do tego kobietą w tym środowisku). Zapewne także szybko będzie miała okazję urodzić dzieci. Jednak ani ciąża, ani urodzenie dziecka nie da jej ulgi w pracach, jakie będzie musiała wykonywać. No może po pierwszym dziecku zyska nieco więcej szacunku i odrobinę zmieni się jej pozycje w romskiej rodzinie. Jednak – ze względu na matrylinearność Romów, w rzeczywistości jej dzieci nie będą Romami. Choć zostaną jako takie zaakceptowane i tak wychowane. Będą szczęśliwe – romskim dzieciom na wiele się pozwala i dzieci dla Romów są ważne, a warunki materialne, czy brak stałego miejsca zamieszkania wcale nie decyduje o tym czy dziecięce budzie są uśmiechnięte. Oczywiście nie dotyczy to sytuacji określanych jako patologiczne i choćby związane z przemocą w rodzinie. Ale takie zdarzają się w każdym społeczeństwie. Konwencja Stambułska nie wzięła się znikąd, nie z wymysłów, tylko praktyki i tego, co zdarza się także w rozwiniętych państwach europejskich. Karolina zapewne szybko nauczy się języka romskiego – bez tego nie da się funkcjonować w tradycyjnej romskiej rodzinie.

Pomimo rozpaczliwych apeli rodziny, policji i facebookowych profili poszukujących osób zaginionych, żaden z Romów z tej rodziny nie pomoże w jej odnalezieniu. I nie będą o tym wiedzieć i nie leży to w ich interesie. Kontakt z policją? To same kłopoty. Żaden też Rom w innej grupy, z innej rodziny nic nie powie. Donieść na innych Romów? Auć. To by naruszało romskość i wewnętrzną solidarność. Nie zrozumiemy tego. Nawet w czasie II wojny światowej w Polsce część (mała w porównaniu z innymi państwami w Europie) Polaków współpracowała z okupantem ale trzeba tu przypomnieć, podkreślić i być z tego po prostu zwyczajnie dumnym, że jako jedyne państwo (ponoć, bez gwarancji że jako naprawdę jedyne a nie tylko jedno z niewielu) nie stworzyliśmy żadnego w 100% marionetkowego pro-hitlerowskiego rządu. No to trzeba by sobie wyobrazić to inaczej. Na tym poziomie wszyscy Romowie są traktowani jako najbliższa ukochana rodzina, nawet jeśli się ich nie lubi, albo nie zna. A na własną mamę chyba jednak byśmy na policję nie donosili (no mógłby zdarzyć się jakiś wyjątek). Co do wyglądu Karoliny, której z Romami nie widziano – raczej nie jest problemem przyciemnić kosmetykami twarz, szybko zafarbować włosy, a cygańskie ubranie (swoją drogą cóż to za szczególna i choć identyfikowalna i zrozumiała – jednak dyskryminująca kategoria), które miała zawsze ze sobą Karolina, łatwo mogło ukryć jej wygląd. Zresztą to, że miała przygotowany taki strój i zawsze się w niego przebierała spotykając się ze swoim chłopakiem (tak wynika ze szczątkowych wiadomości z ogłoszeń i apeli), jest głównym tropem, który może wskazywać, że postanowiła porzucić swoje niedorosłe życie i włączyć się w życie Romów.

Oczywiście ideałem by było, gdyby po kilku dniach wróciła do domu. Jednak jeśli tak nie będzie – oby najgorsze (i wcale nie takie złe, choć czasem może być ciężko) co mogło ją spotkać, to stanie się członkinią romskiego społeczeństwa.


I choć kilka słów na temat komentarzy pod medialnymi informacjami o zaginięciu dziewczyny. W większości małych lub duży tytułów prasowych nie pojawiły się w ogóle. Na profilach facebookowych wspomagających poszukiwanie osób zaginionych zdecydowana większość dotyczyła upowszechniania informacji. Kilka dotyczyło Romów, jednak bardziej tej konkretnej sytuacji niż czegokolwiek innego (nawet negatywnego) i sprowadzały się do podobnych sformułowań jak:

Jeżeli związała się z Romem będzie ciężko ja namierzyć

I to akurat jest prawdą z powodów podanych wyżej.

Nawet pod informacją w „Telewizja Republika” były one realistyczne i na pewno nie antyromskie (choć jeden – niecytowany – antystrajkokobiecy się pojawił).

Jednak realny wulkan prawdziwej polskości, niezrozumienia, oskarżania (Romów, UE, Polaków, matki, kogoś z Torunia), nabijania się z poważanego problemu, eksploracji stereotypów i co tylko jeszcze można sobie wymyślić, znalazł się – jak zawsze chyba – na portalu jednego z najbardziej poczytnych polskich dzienników liberalnych. Aż czytać się nie chce, a co dopiero cytować, udostępniać lub komentować.


Podsumowując. Jeśli ktokolwiek cokolwiek wie… Można pomóc. Można anonimowo poinformować.

CAŁKOWICIE ANONIMOWO.

Mama się martwi.

 

 

 

wtorek, 8 grudnia 2020

Wypowiedź dedykowana

Mówić lub pisać o Edwardzie Dębickim godzinami, to nie powiedzieć i nie napisać o nim nic. Nie da się w jakimkolwiek ludzkim wymiarze przedstawić wszystkiego, co dotyczy tego wielkiego Roma.

Próbą opowiedzenia czegokolwiek o nim, a jednak przede wszystkim publikacją przygotowaną dla Niego, jest książka sygnowana 2019 rokiem – „Kustosz cygańskiej pamięci. Księga dedykowana Edwardowi Dębickiemu”, wydana oczywiście w Gorzowie Wielkopolskim przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną.

W całości jest to dzieło pokaźnie, co nie jest tylko i wyłącznie zasługą grubości papieru, bo ponadto 500 stron tekstów zawsze będzie wypełniało objętość. Książka jest wydana smacznie, w grubej oprawie, a niewątpliwie cieszy niezamieszczanie na okładce ani kolorów pochodzących z romskiej flagi, ani jej samej. I to nie dlatego, że nie warto i nie należ, ale dlatego, że nie ma takiej potrzeby.

Potrzeba chwili, aby jeszcze skupić się na elementach podstawowych konstytuujących tę książkę. A przede wszystkim na tytule. Problem romskiej pamięci jest przedmiotem wielu badań i dyskusji naukowych. To przecież właśnie o Romach mówi się (błędnie), że są narodem bez historii, wiążąc ten wątek z brakiem ich wspólne historycznej pamięci. Nic bardziej mylnego. Oczywiście posługując się kryteriami większościowymi można tak mówić, aby poprawić sobie samopoczucie i chwalić paradygmat zachodniej cywilizacji. Jednak romska pamięć działa inaczej. Nie posiada archiwów, nie posiada instytucji państwowych. Ale jest i pamięta o wiele dalej i o wiele dokładniej, niż zbiorowa i jednostkowa pamięć nieromska. Opiera się na podtrzymywaniu wzorów kulturowych, na składnikach romskiego ducha, na przywiązaniu do tradycji i własnych zasad. Istotnym jej składnikiem są także – jakże ważne dla Edwarda Dębickiego – działania artystyczne.

To one pozwoliły hiszpańskim Romom przez lata zachować swoją tożsamość i odrębność, choć zakazano im używać języka Rromani, choć przecież oczywistym jest, że w wędrownej (to jedynie symbol bo chodzi o oderwanie od możliwości tworzenia zabytków architektury) kulturze aliterackiej, to właśnie język jest jedynym narzędziem zachowania tożsamości i odrębności. Jednak okazało się, że nie. W Hiszpanii romska pamięć znalazła inne formy podtrzymania jedności. Innym przykładem działania romskiej pamięci była historia opowiedziana w jednej z książek.

W ostatnich latach część Romów wywędrowała z Syrii do Turcji. Zatrzymali się w przyjaznej dolinie niedaleko granicy. Romska przewodniczka – jeszcze po drodze – tłumaczyła sprawozdawcy tej opowieści, że ta dolina tam jest i że do niej idą. A skąd wie? Bo jej przodkowie kiedyś dawno się tam zatrzymywali. Czy romska pamięć potrzebuje kustosza? Kiedyś nie potrzebowała. Dawno temu, gdy Romowie bywali niewidzialni dla innych, gdy jeszcze znaczna ich część wędrowała, każdy był jej strażnikiem, a codzienność potwierdzała i pamięć i tradycję i tożsamość. Ale świat się zmienia. Nie powala na wiele rzeczy i jednocześnie oferuje wiele nowych możliwości.

Zmieniają się także Romowie. Ta zmiana – o ile nie narzucona siłą – jest zawsze powolna, spokojna, dopasowująca. XX i XXI wiek pokazał, że Romowie w Europie zmieniają się nieco szybciej. Zmiana ta jest także inna. Jest po raz pierwszy w historii otwierająca. Po raz pierwszy Romowie godzą się na paradygmat świata zewnętrznego, przyjmują (i zawsze interpretują po swojemu) jego zasady, jego podstawy, jego spojrzenie na współpracę, stosunek do historii. Po raz pierwszy Romowie przestali być aliteraccy, nieposiadający archiwów, wyalienowani z systemu nauki, niewspółpracujący z nie-Romami. Dopasowująca zmiana ta dotyka także tożsamości i wzorów kulturowych. Młodzież dostrzega nowe możliwości i chce z nich korzystać. Nie docenia zatrzymanego w czasie romskiego świata wartości, ucieka przed nim, chce mieć./być/działać jak nieromscy inni. Ale powracają do swoich korzeni, do romskości, chcą wiedzieć, chcą być zatopieni w romskim sacrum i profanum. Tylko czasem nie ma wtedy już kogo zapytać o to jak było, jakie są te wartości. A jednostkowa pamięć bywa jednak czasem zawodna.

Tak, czy inaczej zmienia się u Romów wiele, zmienia się także romskość, choć jej podstawa pozostaje taka sama. Po prostu czasem – dla dobra wszystkich Romów i ich wyraźnej obecności we współczesnym świecie, co pozwala samostanowić o ich przyszłości – trzeba się dopasować do tego, co narzuca świat. Przy nawet poddanej naporowi pandemii światowej globalizacji jakiekolwiek inne zachowanie byłoby chowaniem głowy w piasek. Ponadto zmiany świata wiążą się ze zmianami trybu życia. I nie chodzi tu o już niemalże starożytne i wciąż sentymentalne wspominane porzucenie wędrowania, ale o zmiany w romskiej codzienności. To z kolei wpływa na podstawy ich tożsamości, samoidentyfikacji i traktowania nieromskiego świata. Potrzeba zatem nowych, modernistycznych  podstaw. I one są tworzone. W takich jednak sytuacjach potrzeba kogoś, kto będzie strażnikiem dawnych tradycji, kto wyjaśni, kto powie, kto wytłumaczy.

Samo słowo kustosz wywodzi się z łaciny i oznacza stróża. Było stosowane do nazywania jednej z grupy pracowników muzeów, czyli tych, którzy pilnują staroci i czasem je pokazują, dla zachowania pamięci zbiorowej. Jednak w tym przypadku Edward Dębicki jest raczej kustoszem koronnym. Takie stanowisko istniało od połowy XV wieku na polskim dworze królewskim. Był to owszem strażnik, ale strażnik tego co w państwie (jeszcze wówczas nie w narodzie) – najważniejsze, zatem insygnia władzy królewskiej, dokumenty królewskie. Obecnie byłaby to Konstytucja. Strzeże on zatem tego co dla Romów najważniejsze. Zatem nie papierków, kawałków złota, szlachetnych kamieni. Kustosz romskiej pamięci strzeże Romów i romskości. Bo ona przejawia się i ma się przejawiać w każdym elemencie i składniku ich życia. W każdym i drobiazgu i w każdej wielkiej rzeczy. A przede wszystkim – w człowieku i w osobie.

Czy autorzy tytułu mieli taką intencję wobec tytułu, jak opisana powyżej? Zapewne nie. Nie ma to jednak znaczenia (wybaczcie!), bo w końcu dzieło (i choćby jego tytuł) konstytuuje się ostatecznie przy odbiorze jak twierdził Umberto Ecco w „Dziele otwartym”, korzystając z bogactwa umysłu, skojarzeń, kontekstów czytelnika, widza, odbiorcy…


Biorąc pod uwagę, że w ostatnim czasie dość rzadko powstają dzieła zbiorowe zawierające teksty naukowe o Romach, tym lepiej że z okazji 85 rocznicy urodzin Edwarda Dębickiego i 65 rocznicy jego pracy twórczej i artystycznej powstał zbiór ofiarowany mu przez autorki i autorów pojedynczych tekstów. Ma ona znaczenie zarówno sentymentalne, jak i naukowe, dotyka jednocześnie i serca i rozumu. Obszar serca jest związany z osobą Edwarda Dębickiego, gdyż opis historii jego życia mógłby służyć jako kanwa bądź to wyciskającego łzy pełnometrażowego filmu, a pełniej – kilkusezonowego serialu. Jednak jednocześnie na podstawie jego życiorysu można by uczyć najnowszej (niemalże wiecznej) historii polskich Romów. Dotknął bowiem w swoim życiu każdego elementu, każdego składnika spośród tych, które kształtują współczesną tożsamość polskich Romów.

Trudno streścić lub nawet krótko zrecenzować wszystkie teksty jakie znalazły się w tym zbiorze. Tym bardziej, że nad wyraz sprawnie i udatnie uczyniła to trójka redaktorów naukowych we wstępie (Piotr J. Krzyżanowski, Beata A. Orłowska, Krzysztof Wasilewski). Tom zawiera w sumie 26 tekstów (+ wstęp). Są one różnorodne. Część rzeczywiście odnosi się bezpośrednio do osoby Edwarda Dębickiego, jego życia, twórczości, aktywności. Część – już na poziomie naukowym – odnosi się do współczesnych problemów Romów, ukazuje co ważne, co się zmienia, co zostaje bez modyfikacji. Kusiłoby przywołać choćby część nazwisk, jednak jaki klucz dobrać? Naukowości? Naukowego docenienia w świecie? A może jednak bliskości z Edwardem Dębickim? Ten tom w końcu jest i jemu poświęcony i jemu ofiarowany. Wybór trudny i właściwie należałoby sporządzić listę wszystkich autorek i autorów. Jednak po co, skoro i tak po prostu trzeba wziąć tę książkę do ręki i się z nią zapoznać. Nie ma sensu streszczać tego, co zostało w niej zawarte i na poziomie jej struktury opisane choćby we wstępie.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na ilustracje w tej publikacji. Nie tylko jedna z jej części poświęcona jest prezentacji zgromadzonej dokumentacji fotograficznej (dokumenty papierowe i zdjęcia postaci), ale także w wielu tekstach pojawiają się elementy ilustracyjne Czasem pochodzą z prywatnych archiwów, czasem ze źródeł oficjalnych. Zawsze jednak wiążą się z Edwardem Dębickim i przez to – historią polskich Romów.

Na koniec takie wielkie rozczarowanie i mały apel, do każdego, kto mógłby coś z tym zrobić. Bo w ramach odruchu czasów pandemii i mediatyzacji naszej codzienności – trzeba sprawdzić, co jest o Edwardzie Dębickim na Wikipedii. I owszem. Jest. Ale jest mało. A właściwie bardzo mało.


Jak można zamknąć życie i twórczość takiej postaci w kilku linijkach tekstu? Jak? A dla młodych pokoleń to nie książka jest i będzie źródłem najszybszej informacji. I nie najlepsza strona internetowa opowiadająca o romskich postaciach, ale właśnie Wikipedia. Mo ze nie na pierwszym miejscu, bo wyprzedzi ją Instagram, Tik-tok, może Facebook. Ale ten wielki Polak – Edward Dębicki – zasługuje na to, aby na Wikipedii znalazło się o wiele więcej, niż to prawie nic.

 

 

 

sobota, 28 listopada 2020

Rasizm środowiskowy (ekologiczny)

Najtwardsze określenie na tę formę nierówności brzmi environmental racism. Generalnie nie występuje ono w polskojęzycznej literaturze związanej z nierównościami społecznymi. Nie znaczy to jednak że gdzieś się w niej na marginesie lub nie marginesie nie pojawia. Tym bardziej, że jest zwykłym (w znaczeniu codziennym) i bardzo automatycznym zabiegiem społecznym (ale także mocno ekonomicznym i zarządczym), który dotyka wielu mniejszości (głownie etnicznych) w świecie.

W Europie jest identyfikowany głównie z Romami. Choć zdarza się także w innych przypadkach (np. ludu Saami).

Wiąże się z szerszą kategorią sprawiedliwości środowiskowej, uwzględnia także dyskryminację środowiskową i jest pojęciem pojemny, o dość swobodnie wyznaczanych granicach, jednak pojęcie to jest łatwo rozpoznawalne, podobnie jak jego zakres.

Tak jak w Europie wiąże się z ludami, które nie podążyły europejską ścieżką rozwoju społecznego i ekonomicznego (Romów i Saami) tak i w świecie najczęściej łączy się z sytuacją rdzennych mieszkańców Australii, Tubylczych Narodów, Pierwszych Amerykanów, Aleutów, czy choćby Tubylców z Ameryki Południowej. W obydwu Amerykach dotyczy także (choć nie zawsze) Czarnych.

Jak jest właściwie z samą nazwą w języku polskim i jaki jest zakres znaczeniowy environmental racism?  W języku polskim bardziej przypisywaną do Europy i generalnie częściej występującą jest rasizm ekologiczny. Jednak niepotrzebnie (z punktu widzenia znaczenie tego zjawiska dla grup mniejszościowych) mocno znane i mające różne konotacje słowo ekologia determinuje znaczenie nie mniej mocno wyhasztagowanego słowa rasizm. Natomiast jeśli zostanie użyta forma środowiskowy (w znaczeniu środowiska naturalnego), może ona budzić w języku polskim skojarzenia społeczne z grupą, upodobniając się do wywiadu środowiskowego, przez co kojarząc się raczej ze społecznym otoczeniem lokalnym. I tak źle i tak niedobrze, a ponieważ nie ma do dookreślania tych nazw żadnych przesłanek semantycznych, zatem obydwie formy mogą być używane wymiennie.

Samo pojęcie nie ma odległej przeszłości (lata 70. XX wieku) i dotyczy braku równości różnych grup społecznych, mniejszości, narodów w zakresie szeroko rozumianego środowiska naturalnego. Obejmuje zatem wiele kwestii, w tym to że przedstawiciele grup mniejszościowych są o wiele bardziej narażeni na skutki ekologicznych działań i/lub sytuacji, niż jest to w przypadku społeczeństwa większościowego. Tymczasem sytuacja ekologiczna czyli to w jakim stanie najbliższego środowiska naturalnego żyją mniejszości jest uzależnione od bardzo wielu czynników, zróżnicowanych państwowo, a często i lokalnie. Romowie zamieszkują najczęściej jakieś miejsce, które może wiązać się z rasizmem środowiskowym z przyczyn historycznych, które często sprowadzają się do tego, że ktoś (władze – lokalne lub państwowe) osiedlił ich akurat w tym miejscu. W Polsce idealnym przykładem tego są Maszkowice. Pozbawione zarządu, organizacji i znacznej pomocy finansowej na serie inwestycji, to osiedle romskie nie jest w stanie sprostać opanowaniu problemów środowiskowych związanych z własnym zarobkowaniem (wypalanie elektroniki) i codziennym funkcjonowaniem (brak usług komunalnych). Zdarzają się także przypadki własnego wyboru miejsca pobytu lub zamieszkania, czasem popartego przez lokalną społeczności i lokalną władzę. W historii bardzo często były to miejsca, w których nie chciał się osiedlić nikt inny, ze względu na niebezpieczeństwa związane z przyrodą – jak choćby wylewające na Podhalu potoki górskie i domy Romów systematycznie przez nie zalewane. Miejskie obszary przynależące do kategorii environmental racism Romów powstają albo przez zaniedbanie zarządem lokalizacji (bloki, osiedle), w której mieszkała lokalna większość romska (Luník IX w Koszycach) lub poprzez zasiedlenie mniejszą grupą niezagospodarowanego terenu (ul. Kamieńskiego we Wrocławiu, ogródki działkowe w Łodzi). Wszystkie te (jedynie przykładowe) kategorie wiążą się z utrudnionym dostępem (lub jego brakiem) do usług komunalnych, a przede wszystkim czystej wody, kanalizacji, prądu. Wywołuje to znaczne zagrożenia w zakresie medycznym, a jednocześnie mieści się w kategorii environmental racism. W wielu państwach rasizm ten przejawia się dodatkowo poprzez to, że w sytuacjach inwestycyjnych (znaczny zysk finansowy, decyzje rządów, interesu publiczny, interes większości itp.) sytuacja mniejszości w zakresie naruszanie i negatywna zmiana środowiska naturalnego w otoczeniu ich zamieszkania, nie jest brana pod uwagę, a ich interesy w tym zakresie nie mają żadnego znaczenia. W skrajnych przypadkach (z różnych przyczyn) miejscem zamieszkania Romów są tereny okołoprzemysłowe położone w (zbyt) małej odległości od obiektów przemysłowych lub okolice wysypisk śmieci (Pata Rât w Rumunii). Poza Europą może przyjmować także i inne konkretne formy, jednak zawsze dotyczy sytuacji mniejszości w obliczu problemów lub wyzwań ekologicznych.

Sytuacja ekologiczna w państwach Europy Środkowej i Wschodniej byłą i jest o wiele gorsza niż w państwach Europy Zachodniej, w których tradycja inwestowania w ochronę środowiska trwa dłużej. Nie znaczy to  jednak, że i tam nie pojawia się environmental racism. Natomiast na konkretne sytuacje w byłych państwach bloku socjalistycznego nakładają się dodatkowo wieloletnie zaniedbania inwestycyjne w tym zakresie. Przez to oraz ograniczone samorządowe i lokalne (to one są formalnie odpowiedzialne najczęściej za warunki życiowe mniejszości) środki finansowe, o wiele trudniej jest także zabezpieczać środowiskowe interesy mniejszości.

Rasizm środowiskowy jest jedną z najbardziej upokarzających form rasizmu, gdyż na poziomie systemowym odmawia równości (i człowieczeństwa) części obywateli i mieszkańców jakiegoś państwa. Dzieje się tak ponieważ w jawny (systemowy) sposób, traktuje się ich w inny sposób niż pozostałych członków społeczeństwa. Romowie nie oczekują większych praw i większego społecznego wsparcia niż to, jakie jest oferowane innym członkom społeczeństwa. Równość jest wystarczająca. Dyskryminacja odwrotna przynosi najczęściej więcej szkody niż pożytku, dlatego też dążenie wyłącznie do równości (za bycie człowiekiem, a nie za jakikolwiek zasługi) w tym zakresie jest całkowicie zadawalające. Jednak w Europie w dalszym ciągu nie tylko nie zabezpiecza się istniejącej infrastruktury w miejscach zamieszkanych przez Romów, ale nie zapewnia się jej w nowych miejscach zamieszkania, często nawet jeśli są to miejsc wskazane/nakazane przez władze. Ze względu na pozostawanie na marginesie społeczeństwa interesy (mieszkaniowe i zdrowotne, co najściślej wiąże się z rasizmem środowiskowym) nie są brane pod uwagę w przypadku niektórych inwestycji, przez co Romowie z dnia na dzień mogą pozostać np. bez dachu nad głową lub zostać pozbawieni dostępu do wody i innych usług komunalnych. Problemem jest także to, że ta forma niesprawiedliwości ekologicznej ma każdorazowo charakter długoterminowy, nawet w przypadku gdy jest on zidentyfikowany i istnieje przynajmniej teoretyczna możliwość jego rozwiązania. To bowiem zawsze wiąże się ze znacznymi nakładami finansowymi, ponieważ najczęściej dotyczy inwestycji komunalnych lub mieszkaniowych.

 

 

 

 

 

środa, 18 listopada 2020

...wobec kobiet


Przemoc domowa była i jest, ale to od nas (nas wszystkich) zależy, czy będzie. Dotyczy to nie tylko ogółu społeczeństwa, ale także grup mniejszościowych – w tym – Romów.

W Polsce według danych CBOS z 2019 roku, że 12 procent polskich kobiet doświadczyło fizycznej przemocy domowej. Natomiast jeśli sięgnie się do danych policji z tego samego roku, to zgłoszonych przypadków przemocy wobec kobiet było około 65 tysięcy, czyli obejmowało to ponad 0,4 procent Polek. Dane te oczywiście są ze sobą nieporównywalne, dotyczą w sumie jedynie przemocy fizycznej i nie uwzględniają przemocy wobec dzieci. Są jednak bolesne dla zdrowego, rozwiniętego, demokratycznego społeczeństwa dużego europejskiego państwa. W sumie większości polskich mężczyzn chyba jednak trudno zrozumieć jak można pobić kobietę. Bez względu na to, czy dzieje się to w domu, przed kościołem w Warszawie, czy na ulicy we Wrocławiu.

Interpolując te niepewne dane statystyczne na nie mniej niepewne dane dotyczące liczby Romów w Polsce, można proporcjonalnie wywnioskować, że w Polsce spośród wszystkich Romni przemoc domową zgłasza corocznie kilkanaście spośród nich, a doświadcza 360. Wyliczenia te są obarczone ogromnym błędem, jednak chodzi jedynie o uświadomienie sobie potencjalnej skali. Oczywiście można stwierdzić, że 360 osób to niewiele. Tak naprawdę jednak i 1 Romnia to byłoby zbyt dużo, a przykładowe 360 osób to 360 osobowości, 360 światów, 360 zestawów uczuć i 360 historii życiowych.

Świat cywilizacji białego człowieka (cywilizacji zachodniej), pomimo systemów ochrony jego praw, pomimo demokracji (nawet w jej skarlałej ochlokratycznej i populistycznej formie), pomimo walki z dyskryminacją, pomimo żywych od końca XVIII wieku haseł równości i pomimo dążenia do równości płci we wszystkich sferach życia, pozostaje światem patriarchalnym. Skrajnym wyrazem tego jest często powtarzane brutalne stwierdzenie, że gdyby ciążą dotyczyła ciała mężczyzn, to środki na aborcję byłyby dostępne na każdej stacji benzynowej. Mocne? Tak. Ale lepiej (i zapewne dość prawdziwie) opisuje nierówność płciowe niż najpełniejszy pakiet informacji i dane o nierównych dochodach kobiet i mężczyzn za tę samą pracę (według danych Eurostatu akurat z tym w Polsce nie jest aż tak źle).

Także świat romski jest światem patriarchalnym, choć jak to u Romów – uczciwszym w swych deklaracjach, choć nie zmniejsza to problemu z przemocą domową. Nie jest ona bowiem u Romów ani obowiązkowa, ani też nie jest wpisana w tradycję i kulturę romską. Jednak pozycja kobiet w społeczności romskiej jest jawnie o wiele gorsza, a właściwie trudniejsza niż w społeczeństwie większościowym, co sprawia że Romni są co najmniej podwójnie wykluczone.

Dodatkowym problemem jest także to, że ze względu na patriarchalne uwarunkowania kulturowe Romni częściej mogą akceptować elementy przemocowe w gospodarstwie domowym (jako coś tradycyjnie naturalnego), a rozstanie z mężem jest także znacznie trudniejsze. Ponadto o wiele większy problem niż w przypadku społeczeństwa większościowego (prawie połowa Polek nie informuje nikogo o przemocy domowej) dotyczy także zgłaszania takich przemocy jakimkolwiek organom i organizacjom, które mogłyby cokolwiek w tym zakresie zmienić. W końcu reprezentują one system nieromskiej rzeczywistości, mąż pozostaje Romem i jakiekolwiek włączanie w domowe i romskie problemy kogokolwiek (tym bardziej oficjalnych struktur reprezentujących państwowy aparat represyjny) spoza romskiego kręgu, byłoby poważnym naruszeniem Rromanipen. A Romni są – co prawda rewolucyjnymi i dążącymi do zmian, ale jednak – strażniczkami tradycji.

Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba przyznać, że sytuacja Romni jest nie do pozazdroszczenia. W rzeczywistości trudno jest dociec, jak wiele spośród nich doświadcza przemocy domowej. Nie ma w ogóle lub jawnie dostępnych informacji dotyczących przemocy wobec nich, tak w zakresie realnego jej występowania, jak i liczby zgłaszanych przypadków.

 

W północnej Anglii jedna z travellersko-romskich organizacji uruchomiła działania, które być może udałoby się skopiować do Polski i dzięki temu umożliwić Romni łatwiejsze korzystanie z prawa do wolności od przemocy domowej. Wzór nie jest doskonały, jednak jest.

„One Voice 4 Travellers” od 2005 roku działa na rzecz ograniczenia przemocy w lokalnym środowisku Romów i Travellersów. Nie jest to jej jedyny zakres działania, jednak stanowi bezwzględną podstawę. Jej misją jest praca z Romni i romskimi dziećmi i młodzieżą, a za ich pośrednictwem (sic!) także mężczyznami. Na poziomie celów szczegółowych koncentruje się ona na ograniczeniu/likwidacji przemocy wewnątrz społeczności romskich i w ich otoczeniu, wspiera przy tym edukację i włączenie społeczne, oferuje pomoc ofiarom jakichkolwiek form przemocy, promuje wyrównywanie szans  i budowanie zdrowych równościowych relacji pomiędzy Romni i Romami, a także społeczeństwem większościowym, będą  przy tym nastawiona na jak najpełniejszą i trwałą integrację (w ramach docenienia różnorodności i wzajemnego zrozumienia) z każdą inną społecznością.

Generalnie nastawienie „One Voice 4 Travellers” jest jak najbardziej równościowe i prospołeczne, a projekty, które dotychczas organizacja ta realizowała obejmują nie tylko bardzo różnorodne kwestie przemocowe (rozpoznawanie, przemoc seksualna, wsparcie doradcze), ale także dotyczące terapii uzależnień (alkohol, nikotyna, narkotyki), konfliktów wewnątrzrodzinnych (mediacje), ochrony najsłabszych (dzieci i dorośli) i rozwoju społecznego.

Aktualnie realizowane inicjatywy przeciwprzemocowe tej organizacji są kontynuacją cyklu działań pilotażowych podejmowanych z policją z Norfolk. Co prawda była to współpraca z nieromskim światem, jednak opierała się raczej (tak wynika z opisów) na pozyskiwaniu danych od policji, która posiadała je ze zgłoszeń osób trzecich. Ponadto w przypadku angielskich Romów i Travellersów – pomimo zbliżonego podejścia do aparatu państwowego – zasady Rromanipen są nieco odmienne i inaczej traktowane niż w przypadku polskich Romów. Zresztą nawet w ich przypadków podejście to jest różne.

Organizacja swoje działania w tym zakresie opiera do zachęcania Romni (także tych niepełnoletnich) do zgłaszania do niej wszelkich przejawów przemocy domowej i seksualnej. Wspomaga je także w rozumieniu jaki w rzeczywistości jest zakres przemocy i co nią jest. Celem bowiem jest dla niej wzbudzenie inicjatywy u Romni, świadome podejście do wyboru i do własnego bezpieczeństwa i prawa do niebycia ofiarą przemocy. W ramach tych działań „One Voice 4 Travellers” wyjaśnia różne formy przemocy (fizyczna, psychiczna/emocjonalna, finansowa/materialna, seksualna, przymus/kontrola), a także wyjaśnia szczegółowo konkretne zachowania związane z każdą z nich. Opisuje także skutki przemocy, co jest ważną informacją dla innych (nie tych cierpiących od przemocy), formułowaną po to, aby być może temat poruszyć, porozmawiać, a może zgłosić do „One Voice 4 Travellers”.

W całości działania są przemyślane i dobrze zaprojektowane. Romskie ofiary przemocy nie muszą się kontaktować z systemem państwowym i jego reprezentantami – jest od tego romsko-travellerska organizacja (w sumie doceniłaby to zapewne także w Polsce niejedna nieromska ofiara przemocy domowej lub seksualnej, bo opisy działań policji i sposoby zachowań funkcjonariuszy policji nie można uznać za zachęcające). Oferuje ona bardzo szeroki i różnorodny zakres możliwości kontaktu (to bardzo ważna kwestia), co niewątpliwie ułatwia podjęcie decyzji o zgłoszeniu przemocy. Nie jest to zatem wyłącznie policja lub biuro „One Voice 4 Travellers”, ale także telefon, SMS, formularz na stronie, e-mail lub grupy wsparcia.

Co do przenoszenia takiego wzoru działania do Polski… Temat jest bardzo wrażliwy. O wiele bardziej niż w przypadku nie-Romni. Względu kulturowe nakładają się na kwestie rodzinne, starach przed opuszczeniem, wstyd i wiele innych czynników, które sprawiają, że w Polsce zgłaszana jest jedynie niewielka część aktów przemocy domowej. Jednak i tak słusznym byłaby próba uruchomienia takiego typu działań.

 

A może tak naprawdę problem nie istnieje? Może interpolowanie statystyk społeczeństwa większościowego, które mówi o równych prawach kobiet, utrzymując powszechnie system patriarchalny i pełzającą (ukrytą) mizoginię nie jest słuszne? Może romski – jawnie patriarchalny system – zabezpiecza jednak wystarczająco prawa romskich kobiet, a Romowie mądrze podchodzą do zasada Rromanipen? Jest to możliwe. Byłoby wspaniale. Jednak Romowie to tak jak my – tylko i aż ludzie – i tak jak my – błądzą. Choć to żadne (absolutnie żadne!) usprawiedliwienie.

 

 

 

niedziela, 8 listopada 2020

Jak Romowie radzą sobie z koronawirusem


W sumie pytanie zawarte w tytule albo jest głupie, albo jest to prowokacja. Bo Romowie radzą sobie z COVID-19, pandemią i sytuacją z tym związaną w Polsce dokładnie tak samo jak radzą sobie wszyscy inni Polacy. Zatem zasadniczo nie ma o czym rozmawiać.

Albo może jednak lepiej dookreślić i powiedzieć – nie wiedzą jak jest (będzie w końcu jakiś stan czy nie będzie?), nie wiedzą jak się skutecznie zabezpieczyć (tak tak, maseczki prawidłowo noszone i dystans fizyczny z obcymi), drżą o swoich bliskich (i to nie zawsze o najstarszych, ale o dzieci, bo przecież dzieci też chorują) i choć zasadniczo się pilnują, by nie zachorować, to czasem jednak może się zdarzyć, że kontrola nieco siada (bo szwagier zaprosił do siebie…).

Taka sytuacja dotyczy Romów w takim samym stopniu, jak ich nieromskich współobywateli Polski. Oczywiście w każdym społeczeństwie jest jakaś część (u Romów np. – bo w zależności od badań i źródeł – około 30% Romów żyje w warunkach zbliżonych do niedostatku lub biedy i nie radzi sobie we współczesnym świecie. Natomiast w Polsce wśród wszystkich obywateli mówi się o 15 mln osób (COVID-19 mógł to poszerzyć), które żyją w podobnych warunkach. Czyli także powiedzmy, że prawie 30% populacji. Prawie oczywiście robi różnicę. Reperkusje dla finansów domowych związane z pandemią i kolejnymi okołolockdownowymi ograniczeniami wpływają na wszystkich. Także na Romów i możliwość utrzymania się przez nich. W mniejszym stopniu dotyczy to romskich nauczycieli, wykładowców, właścicieli dużych firm i pracowników innych branż, które przy pandemii radzą sobie nienajgorzej – podobnie jak w przypadku innych Polaków. Sytuacja jest jednak problematyczna choćby pod takim względem, że wiele zawodów wykonywanych przez romskich mężczyzn (może to i stereotyp, a może wcale nie) wymaga często przemieszczania się i kontaktów oraz rozmów z wieloma osobami. Ponadto część Romów utrzymuje się z działalności artystycznej i choć jest jesień i festiwali oraz imprez plenerowych za dużo i tak by nie było, to jednak ta możliwość zarobkowania jest bezwzględnie zablokowana. Można zatem przypuszczać, że ze względu na pandemię i wynikające z nią jesienne obostrzenia, sytuacja Romów pogorszyła się bardziej niż większości Polaków.

Trzeba jednak przyznać, że podczas pandemii Romowie są nieco pozostawieni w spokoju. Nikt nie zaprasza ich na szkolenia (no chyba, że online, ale u części Romów z dostępem do internetu bywa trudno), przybywają ze swoją rodziną (to bezwzględna wartość dla Romów), kontakty z nie-Romami są jeszcze bardziej ograniczone niż zazwyczaj. No prawie romskie niebo, tylko żeby nie przyszły te ograniczenia co do poruszania się i żeby nikt się nie czepiał, że rodzina rozszerzona – tak ważna dla Romów – nie jest tą najbliższą i lepiej się z nią nie kontaktować.

Jednak przecież cała praca ostatnich kilkudziesięciu lat w ramach wszystkich projektów i strategii miała polegać na tym, że Romów otwiera się na szersze społeczeństwo, a szersze społeczeństwo na Romów. No jak to robić podczas pandemii? Pozostaje internet. I oczywiście – jak się okazało – media w ścisłym związku z edukacją, bo w końcu wypowiadającym się był kurator oświaty.


A jeśli chodzi o edukację, to pamiętając, że w przypadku Romów większy jest odsetek gospodarstw domowych pozostających w gorszej sytuacji, niż wynosi średnia dla Polski, trzeba także pamiętać o większym cyfrowym wykluczeniu Romów. Oczywiście nie dotyczy to wielu młodych Romów, jednak na poziomie gospodarstw domowych – i co za tym idzie możliwości edukacji dzieci i młodzieży – bywa z tym trudno. Wiele dzieci zniknęło podczas pandemii z systemu edukacji, jednak w przypadku Romów te zniknięcia mają szanse być zdrowsze niż w innych przypadkach. Bo u nich najczęściej będzie chodziło o to, że wypracowany (w wielu romskich rodzinach z bólem) nawyk chodzenia do szkoły został systemowo zastąpiony konieczności siedzenia przed komputerem z internetem. A takiej możliwości może nie móc zapewnić wiele romskich rodzin. Podobnie jak wspierania edukacji domowej. Tymczasem w przypadku pozostałych polskich dzieci, które trwale zniknęły z systemu edukacji częściej może chodzić o różnopostaciową przemoc domową.

To oczywiście wszystko rozważania teoretyczne, bo danych i badań w tym zakresie nie ma i zapewne nie będzie. Jednak podstawy kulturowe, nawyki i to jaki jest kształt społecznej codzienności polskich Romów i reszty społeczeństwa, pozwala na takie ostrożne wnioskowanie.

Wydaje się, że tym razem jesienią, nie ma takich problemów, z jakimi Romowie borykali się wiosną, kiedy wykorzystywano pandemię do wzmożonych represji wobec nich. Jednak jak się okazuje problem nie zniknął, a jedynie dostęp do informacji w ramach baniek informacyjnych i rządów medialnych gatekeeperów pozostaje ograniczony.

Podczas pandemii Romowie pomagają sobie samym. Romskie organizacje pozarządowe starają się wesprzeć Romów, doinformować, wyjaśnić, pomóc. Przykładem może być bardzo aktywna działalność wszystkich tego typu organizacji w Wielkiej Brytanii.

Travellers Times opublikowało specjalne wydanie materiałów wspierających Romów  podczas pandemii.


Organizacja London Gypsies and Travellers przygotowała specjalny film pokazujący materiał informacyjny o koronawirusie.


Zresztą podobne działania podjęły także inne romskie organizacje, koncentrujące się na aktywności w jakimś konkretnym regionie Zjednoczonego Królestwa.

Wszystko to oczywiście może i powinno pomóc Romom, ale jednak zagrożenie dla nich dostrzegane jest nie tylko w zakresie edukacji, ale także i w zakresie medycznym i społecznym. Jak bowiem zauważają naukowcy: Romowie w Europie mogą być szczególnie narażeni na zwiększone ryzyko zachorowalności, śmiertelności oraz psychologicznych, społecznych i ekonomicznych skutków pandemii. Należy zadbać o ochronę tej grupy przed nowym koronawirusem i przed poszerzaniem istniejących dysproporcji.

Oczywiście, że należy. Zatem zadbajmy. Tylko jak, skoro sami sobie z takimi skutkami i problemami ledwie radzimy.

W najgorszym razie zawsze możemy odesłać Romów do zapoznania się ze stroną w języku angielskim zawierającą bardzo spójne i bardzo rozbudowane wytyczne dla Romów podczas pandemii: „Zostań w domu: wskazówki dla Romów, Travellersów i gospodarstw domowych na łodziach z podejrzeniem lub potwierdzeniem infekcji koronawirusem (COVID-19)”.

Romowie sobie poradzą. Romowie przetrwają. Jak zawsze. Ale czy przetrwa to, co zostało wypracowane przez lata w ramach ich społecznego włączenia? Nie, aby sukcesy były gigantyczne. Jednak dlatego jeśli w jakimś zakresie są – są o wiele bardziej cenne. Edukacja – podobniej a w przypadku innych Polaków – jest chyba największym problemem. Czy da się te straty odrobić? Nie wiadomo. Bo wszystko zależy od tego jak jeszcze wiele szkolnych lockdownów czeka nas przez najbliższe lata.

 


środa, 28 października 2020

O 12 minutach historii Romów

 

Streszczenia, skróty, memy, opracowania, fragmenty. Choć we współczesnej rzeczywistości powstają długie seriale, bollywoodzkie produkcje trwają po kilka godzin, a wielotomowe dzieła dalej się piszą, jesteśmy osadzenia w kulturze kumulacji treści. Ma to prowadzić do uatrakcyjnienia przekazu i prezentowanych pakietów informacji, pozbawiając je zbędnych fragmentów. Nie ma przy tym znaczenia, co dzieje się z sednem przekazu i to, że w ten sposób można jedynie powierzchownie zapoznać się z tematem. Tak, czy inaczej ufamy komuś, kto za nas dokonuje takiego skrótu i oferuje nam dzieło esencjonalizujące przekaz. Czegoś się zawsze można dowiedzieć albo nauczyć, zaoszczędzić czas, a czego się nie dowiedzieliśmy, bo zostało wycięte, zawsze można przecież wywnioskować. Co prawda głównie w oparciu o krytykancki, a nie krytyczny umysł i bolesne dla prawdy i platońskiego świata idei mniemania, jednak nie ma co marnować czasu na nieskrótowe przekazy.

Co prawda wielu ludziom pomogły skróty „Chłopów” Reymonta, „Nad Niemnem” Orzeszkowej lub choćby „Narty w 3 dni”, jednak czy w takiej skondensowanej formie można przekazać sensownie treści i dotrzeć za ich pośrednictwem do głębi umysłów? Bywa że czasem tak.

 

Kto poza fanatykami tematu i specjalistami rzucałby się na czytanie aż ponad 250 stronicowego dzieła (i to w formacie prawie A4) „Dzieje Cyganów”Angusa Frasera, która to książka jest swoistą instancją odwoławczą jeśli chodzi o historię Romów, choć od czasu jej napisania dokonano wielu odkryć i uzupełnień.

Drugim pewnym źródłem informacji, w szczególności w zakresie historii najdawniejszej Romów i ich wyjścia z Indii jest z kolei Marcel Courthiade i jego opracowanie, które ukazało się w „Romano Atmo”.

Opracowani obydwu naukowców pozostają opracowaniami naukowymi. Dzieło Frasera jest dość obszerne, a w przypadku Marcela Courthiade, rozszerzona znacznie wersja wskazanego powyżej artykułu ukaże się wkrótce w tegorocznym numerze „Studia Romologica”.

 

Co zatem ze skrótem historii Romów i to w wersji uproszczonej i przystępnej dla każdego kto tylko zechce się z nią zapoznać?

Na YouTube’a niemalże zawsze można liczyć. I tak też jest w tym przypadku, czego przykładem jest film „Cyganie. Historia Cyganów w 12 minut”. Opublikowany na kanale „Historia w 5 minut”.


Kanał wydaje się być wiarygodny, jest skoncentrowany na historii, autor powołuje się na źródła naukowe, choć oczywiście zawsze pozostaje kwestia interpretacji.

Historia Romów (to znaczy Cyganów) trafiła na kanale do serii „filmy dokumentalne” i w ciągu 3 lat zgromadził ponad pół miliona wyświetleń. W ten sposób lokuje się na drugiej pozycji w tej kategorii, za historią Ukrainy, ale przed Białorusią, Kanadą, Australią, czy choćby Irlandią. Zebrał przy tym standardową liczbę polubieni i znielubień, nieodbiegając w tym zakresie od innych filmów w tej serii. Jednak odnosząc się do medialnego/filmowego przekazu na YouTube, trzeba przyznać, że wśród jakichkolwiek filmów o Romach, 12-miniutowa historia Romów w wykonaniu „Historia w 5 minut” zdobyła ogromną rzeszą odbiorców.

I teraz najważniejsze pytanie. Czy aż tak szeroko odebrany przekaz był dobry/wiarygodny, a co za tym idzie czy przekazał prawdziwą historię Romów.

Najpierw jednak jeszcze kwestia didaskaliów i opisów samego filmu. Po pierwsze tytuł. „Cyganie”. No tak. Rzeczywiście w przekazach historycznych raczej należy/można mówić o Cyganach. Tu większość (nie wszyscy oczywiście) naukowców i samych świadomych Romów się zgadza. Jednak w przypadku upowszechniania przekazu popularnego do znacznej liczby odbiorców, choćby w ramach promocji tej nazwy, nawet kosztem prawdy historycznej, lepiej byłoby użyć nazwy Romowie. Trzeba przyznać, że w opisie do filmu autor w zakresie nazewnictwa wydaje się być niezdecydowany (chwała za wątpliwości).  Pisze bowiem i Romowie i Cyganie i cyganie i „cyganie”. W tym samym miejscu odwołuje się do stereotypów na temat Romów, ale nie tych najbardziej destrukcyjnych i jedynie po to, aby zachęcić odbiorców. Więc generalnie na tym poziomie nie jest źle.

A co z treścią i przekazem?

Są one realizowany trójtorowo. Po pierwsze spokojny choć szybki głos narratora. Po drugie zdjęcia, mapy i obrazu stanowiące tło filmowe i ostatecznie także dodatkowe teksty pojawiające się na czarnym prostokącie w dolnym rogu ekranu. Obraz zasadniczo współgra z tekstem mówionym i częściowo go ilustruje, natomiast hasła podawane tekstem pisanym są swoistymi przypisami uzupełniającymi, dobrze dodającymi dodatkowe informacje do obrazu i głosu.

Autor w ramach wstępu zaczyna od przywołania stereotypów, ale to jedynie pretekst do tego, aby  rozpocząć opowieść o Romach. Może nieco zbyt pewnie (jak na dostęp do potwierdzonych danych historycznych) wypowiada się od najdawniejszej historii Romów tuż po wyjściu ich przodków z Indii, mocno wskazując na ich utożsamieni z identyfikowaną przez Arabów ludnością Zott. Jednak dalej dobrze i wiarygodnie opisuje ich historyczną podstawę wejścia do Europy i rozprzestrzeniania się po jej obszarze. Wyjaśnia historię wielkiego oszustwa, pochodzenie nazw, podkreśla prześladowania od końca XV wieku i niepomijając żadnego ważnego nurtu w historii Romów w Europie, dochodzi do XX wieku, wyjaśniając romski holokaust, posługując się nazwą Porajmos (Samudaripen). Na samym końcu filmu odnosi się ponownie do zagłady Romów podczas II wojny światowej, poświęcając temu dwa odrębne ekrany z opisowym odniesieniem do braku uznawania Romów za ofiary tego strasznego czasu. W materiale wspomina także o tych potomkach uchodźców z Indii, którzy zamieszkali w Afryce północnej, a także o tych, którzy przez Europę wyemigrowali do USA. Wiele czasu poświęca Polsce i mocno wpisuje historię i kulturę Romów w polską historię. Podkreśla także ich wkład do całej europejskiej kultury.

Na szczególną uwagę zasługują odniesienia i omówienia aliterackości Romów, ich indyjskiego pochodzenia, specyfiki i znaczenia języka i modernistycznych symboli romskich. Bardzo skrótowo, jednak sensownie i wiarygodnie, wyjaśnia Rromanipen, kwestię romskiego podziału świata, wewnętrznych praw, skalań.

Generalnie w całym filmie widać, że autor sięga do źródeł historycznych i romologicznych opracowań, choć pojawiające się na czarnym prostokącie napisy uzupełniające chwilami mogą być nieco mylące i w niektórych przypadkach nie do końca ich treść odpowiada prawdzie. Są to jednak wyjątki, jak choćby w przypadku traktowania prze autora filmu Kełderaszy (Kalderaszy) i Sinti jako odrębnych od Romów grup, podczas gdy są to także Romowie (choć Sinti czasem chcą być traktowani odrębnie, co jednak nie znajduje uzasadnienia w badaniach historycznych).

 

Oczywiście jak to na YouTube pod filmem są komentarze, w sumie w liczbie 672. Są różne. Wiele jest bardzo pozytywnych – to przede wszystkim od odbiorców zainteresowanych bez jakichkolwiek uprzedzeń wiedzą i historią, część jest nie na temat przekazu o Romach, a część oczywiście jest im przeciwna i przybiera postać trochę hejtu, trochę prześmiewania. Przejawia się to ogromną liczbą głupich i eksplorujących najbardziej prymitywne stereotypy dowcipów o Romach. Jednak – choć brzmi to jak oksymoron – to w świetle tego, co potrafi się na YouTube w komentarzach pojawić, jest to hejt nieszkodliwy. O po prostu dzieci się bawią, bo nic nie zrozumiały.

 

W sumie należy przyznać, że autor 12-minutowej historii Romów stanął na wysokości zadania. Brawo on! Bez problemu i lęku o prawdę historyczną film można udostępniać i polecać. Także choćby na lekcjach WOS, na jaką to (wykorzystaną przez nauczyciela) możliwość zwrócił uwagę jeden z komentujących.