wtorek, 18 czerwca 2019

Romowie jako elected EP Members


Wybory do Parlamentu Europejskiego są bardzo ważne. Tak ważne, że średnio mają o połowę mniejszą frekwencję, niż wybory do krajowych parlamentów państw członkowskich Unii Europejskiej. W Polsce, w kolejnych latach (2004, 2009, 2014), było to odpowiednio i całkiem adekwatnie do naszego zaangażowania w walkę o lepsze jutro: 20,87%; 24,53% oraz 23,83%. Trochę wyniki wstydliwe, bo całkiem znikome, ale z drugiej strony – kto organizuje wybory w ciepłe dni, kiedy wszyscy (poza magazynierami, których nie stać na jakiekolwiek wyjazdy) starają się uciec od skwaru miasta/miasteczka/wsi i jeśli trafiają na głosowania, to tylko jeśli lokal wyborczy jest czynny wieczorem podczas powrotu do domu i jest całkiem po drodze? Zresztą i tych (ponoć) przysłowiowych magazynierów może to dotknąć, bo jak się okazało pracownik naukowy państwowej uczelni może zarabiać (przy podobnym stażu pracy i specjalistycznych kursach odpowiadającym kolejnym latom edukacji) mniej od niego o około 100 zł.


W tym roku w Polsce doszło do prawdziwego sprężenia się wyborców (45,68%) i pełnej gotowości aby walczyć o lepsze jutro dla… swoich kandydatów. Nie ma bowiem co się oszukiwać w tym jaka jest rola Parlamentu Europejskiego w Unii Europejskiej. Jest na przede wszystkim mniejsza niż się powszechnie oczekuje, a na pewno jest inna.
Nie jest to – jak to w przypadku polskiego Sejmu często bywa – forum do całkiem bezpardonowej i przekraczającej granice wszystkiego co wiąże się z dobrym smakiem lub takim też wychowaniem, werbalnej walki z przeciwnikami i wrogami. Choć w skrajnych sytuacjach prawie tak się może zdarzyć, jak pokazały wystąpienia dwóch Romni przeciwko Salviniemu.
Parlament jest co prawda ważnym składnikiem procesu decyzyjnego Unii Europejskiej, wielokrotnie wielu autorów zachwyca się pomysłowością (niewchodzących w życie i mających charakter niewiążących i doradczych opinii) inicjatyw tej instytucji, jednak jego rola jest nieporównywalna z krajowymi organami władzy ustawodawczej. Oczywiście przez lata od jego powstania, jego rola rośnie i rośnie i rośnie i gdyby tak rzeczywiście rosła, jak jest to przedstawiane opinii publicznej, to byłby już dawno najważniejszą instytucją Unii Europejskiej. A nie jest.
Zresztą i sama praca europosła wygląda inaczej niż w polskim Sejmie. Decyzje i przyjmowane dokumenty nie mają charakteru politycznego, większość kwestii jest przygotowywane i dyskutowana nie podczas samych obrad, ale w trakcie prac w komisjach i ustaleniach poza salą w indywidualnych lub grupowych rozmowach. Niejednokrotnie także – jeszcze przed głosowaniem – wiadomo jaki będzie wynik. Wiąże się to z trybem pracy i nie jest zjawiskiem ani ukrywanym, ani wymagającym napiętnowania, tylko zwykłą praktyką sprawnego działania. Oczywiście inne są także pensje i diety europosłów i wypłacane są w innej niż w Polsce walucie. Nie należy się zatem dziwić, że podczas ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego pojawiały się głosy o oddelegowywaniu w nagrodę „na europosła” „do Brukseli” (Strasburga). Tym bardziej, że jak pokazały wydarzenia z 2007 roku, będąc polskim europosłem można wiele – np. opublikować książkę zawierającą co najmniej wątpliwe, a w ocenie innych wręcz rasistowskie treści i firmować ją logotypem Parlamentu Europejskiego oraz starać się o refundację z jego środków druku publikacji. Zresztą nie była to jedyna wątpliwa publikacja tak wydana przez ówczesnego europosła Macieja, ojca Romana, znanego w polskim środowisku naukowym dendrologów. Przywołana publikacja nosiła tytuł „Wojna cywilizacji w Europie” i autor wśród innych rewelacyjnych nienaukowych odkryć  twierdził, że polscy Romowie nie należą do narodu polskiego. Będą europosłem można także nie rozmawiać z nikim w kuluarach, nie brać udziału w posiedzeniach swoich komisji, pomijać posiedzenia europarlamentu i przebywać głównie w Polce, często i chętnie udzielając wywiadów i komentarzy. To akurat wyraźnie zostało pokazane podczas ostatniej kadencji. Można jednak także zaangażować się naprawdę w prace komisji i w ogóle Parlamentu Europejskiego i aktywnie dbać o  interesy grup, które się reprezentuje. Można także współorganizować romski tydzień, jak miało to miejsce – z inicjatywy części europarlamentarzystów – w 2019 roku.

https://www.csee-etuce.org/en/news/archive/3049-eu-roma-week-2019-sdgs-are-closely-linked-to-the-needs-of-roma-communities

Przy takiej ogólnej wizji wyborów do Parlamentu Europejskiego oraz trybu i warunków w jakich pracują europosłowie można w końcu spojrzeć na potencjał Romów, do tego aby mogli zostać europarlamentarzystami.
Od razu warto podkreślić, że wśród 52 polskich europosłów (chyba) nie znalazł się żaden Rom. Co więcej, także wśród wszystkich polskich 866 kandydatów do Parlamentu Europejskiego nie było (chyba) żadnego Roma. Dla porównania – na Słowacji kandydowało ponad 20 Romów, a w Republice Czeskiej – 4. Polski przykład nie pokazuje jednak niedostatku reprezentacji mniejszości romskiej, ani w tych wyborach, ani w takiej roli.
W rzeczywistości bowiem Romów w Polsce jest niewielu, bez względu na to, które dane i z jakich źródeł ktokolwiek zechciałby uznać za prawdziwe. Lekko i niedokładnie licząc Romów w Polsce jest od 7 do 30 tysięcy, co nie osiąga nawet jednej dziesiątej procenta polskiej populacji, a raczej oscyluje w okolicach pięciu setnych procenta. Biorąc pod uwagę, że każdy kandydat na europosła reprezentował statystycznie 44 tysiące mieszkańców Polski, widoczne jest, że na taką wyłączną romską reprezentację nie uzbierało by się Romów. Przy jakichkolwiek wyborach pojawi się zatem problem, kto miałby na tych romskich kandydatów głosować. W przypadku tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego najmniejsza potrzebna liczba głosów do zostania europosłem (w tym przypadku – europosłanką) wynosiła 40 737 głosów. No to tylu Romów w Polsce nie mamy. Więc się nie da. I to właściwie w żadnych wyborach poza samorządowymi/lokalnymi, choć i pozaromska sława nie gwarantuje sukcesu. Tak też było z Don Vasylem w 2018 roku. Głosów było malutko.
Dodatkowe problemy wiążą się z zagęszczeniem Romów w jednym okręgu wyborczym – to jest potrzebne do tego aby romski kandydat otrzymał skumulowaną siłę poparcia. I znowu – Romów nie jest tak wielu. I nie są w rzeczywistości bardzo skupieni w żadnym regionie Polski, nawet jeśli mieszkańcy jakiejś miejscowości twierdzą, że (parafrazując) Cyganów tu jak mrówków. Przyjmując jednak, że ich liczebność w Polsce byłaby wystarczająca do tego, aby skutecznie poprzeć kandydata, wystarczyłoby na samo głosowanie przenieść się do konkretnego okręgu wyborczego. W to można uwierzyć – dla kogoś z nawet bardzo bardzo bardzo dalekiej rodziny Romowie mogliby wybrać się w taką wewnątrzkrajową podróż. A nawet i podróż zagraniczną. Przecież w wyborach do Parlamentu Europejskiego, będąc obywatelem Unii Europejskiej, można głosować w kraju aktualnego pobytu. Tu jednak pojawiają się dwa problemy – wewnętrzny i zewnętrzny. Pierwszym z nich jest choćby daleka, ale jednak rodzina. I na taką identyfikację można liczyć w ramach poszczególnych grup romskich (w Polsce – w sumie siedmiu, choć większościowa reprezentacja przynależy Polskiej Romie i Cyganom Karpackim). Pomiędzy grupami – albo zupełnie nie, albo raczej nie. Problem zewnętrzny, to konieczność wizyty w urzędzie i załatwienia niewielkiej sprawy urzędowej umożliwiającej głosowanie poza miejscem zamieszkania. To jednak nie koniec problemów. Nawet w jednej romskiej grupie bardzo trudno byłoby wyznaczyć (i tylko i jednocześnie aż) jednego kandydata, którego zechcieliby poprzeć wszyscy. Wewnętrzne niesnaski i osobiste niechęci potrafią zrujnować najlepszy plan i najbardziej szczytną ideę – jak to w rodzinie. A jak to jest, a właściwie jak było u Romów, można poczytać u Jerzego Ficowskiego w jego opisie organizacyjnych i elekcyjnych perypetii romskich królów Polski okresu międzywojennego.
Ponadto pojawia się problem, występujący zawsze w przypadku jakiejkolwiek reprezentacji Romów. Z jednej strony musiałaby być to osoba poważana wśród Romów, godna swoją romskością, a z drugiej strony ktoś, kto na tyle dobrze orientuje się w pozaromskim świecie, w polityce, działalności administracyjnej, że mógłby i chciałby kandydować do Parlamentu Europejskiego. Coraz częściej zdarza się, że te dwa warunki bywają spełniane przez jedną osobę, jednak jest to raczej początek drogi do pełnego zrównoważenia zewnętrznego i zewnętrznego poważania i znaczenia konkretnej osoby.
Są to jednak jak na razie jedynie teoretyczne – przynajmniej w polskiej sytuacji – rozważania. Skoro ponad połowie Polaków nie wystarczyło obywatelskiej odpowiedzialności do tego, aby zagłosować w wyborach do Parlamentu Europejskiego, to niby dlaczego miałoby zależeć na udziale w tych wyborach niewielkiej romskiej mniejszości, której wiara w to, że ich głos ma znaczenia jest jeszcze mniejsza. A w przypadku chęci głosowania na kandydata będącego Romem – trudno odmówić im słuszności.
Ponadto należy brać pod uwagę jeszcze jeden element. Mianowicie – o ile nie jest to działanie w ramach propartyjnej dyscypliny wyborczej, mającej utrzymać istniejący porządek rzeczy (jak podczas ostatnich wyborów w Korei Północnej) – każde głosowania i udział w nim może prowadzić do jakiejś zmiany. A po co ruszać to, co jest? Dla większości Romów nie ma lepszej władzy niż obecny polski rząd. Romskie rodziny bez większych problemów mogą korzystać z „Programu wsparcia dla rodziców „Rodzina 500+”, wiek emerytalny jest obniżony, 13 emerytura już przyszła, a na horyzoncie świta emerytura dla matek „Mama 4+”. Po co to zmieniać? Trzeba korzystać. Jednak i tu Romowie są mądrzejsi pamięcią historyczną swojego trudnego przetrwania podczas wędrówki. Wiedzą, że tak dobrze, to nie jest na zawsze. Ale jak długo dają – trzeba brać. A jak w końcu zaczną bić, to wtedy trzeba będzie uciekać.
 

W nowym składzie Parlamentu Europejskiego – który po latach nie będzie aż tak zdominowany przez chadeków i lewicę, jednak nie będzie także tak wypełniony eurosceptykami, by mogli oni ogłaszać nawet małe zwycięstwo – zasiądzie troje Romów.
W przypadku dwojga z nich będzie to przedłużenie elekcji. Romeo Franz z Niemiec koncentruje się na celach wyznaczonych przez swoją partię (Zieloni) i nie prowadzi szczególnie ukierunkowanych na Romów działań. Równoważy to Lívia Járóka z Węgier. Od lat jest bardzo aktywna zarówno w kwestiach dotyczących równości kobiet, jak i Romów. Trzecim romskim europosłem jest nowowybrany, pierwszy eurodeputowany Rom ze Słowacji – Peter Pollák. Czy będzie się angażował w sprawy Romów – tego jeszcze nie wiadomo, choć zapewne nie będzie w tym zakresie tak aktywny jak była pochodząca ze Szwecji Romni – Soraya Post, która niestety nie została ponownie wybrana.

Na zakończenie można sobie zadać pytanie, które jest jednym z zadań roboczych konferencji Empowering Roma through participation: After the EU elections, what’s next for Roma?, która odbędzie się w czerwcu w Brukseli: czy wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego będzie miał wpływ na sytuację Romów w państwach członkowskich? Zapewne nie. Ale zobaczymy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz