Romowie jako elected EP Members
Wybory do Parlamentu Europejskiego są bardzo ważne. Tak
ważne, że średnio mają o połowę mniejszą frekwencję, niż wybory do krajowych
parlamentów państw członkowskich Unii Europejskiej. W Polsce, w kolejnych
latach (2004, 2009, 2014), było to odpowiednio i całkiem adekwatnie do naszego
zaangażowania w walkę o lepsze jutro: 20,87%; 24,53% oraz 23,83%. Trochę wyniki
wstydliwe, bo całkiem znikome, ale z drugiej strony – kto organizuje wybory w
ciepłe dni, kiedy wszyscy (poza magazynierami, których nie stać na jakiekolwiek
wyjazdy) starają się uciec od skwaru miasta/miasteczka/wsi i jeśli trafiają na
głosowania, to tylko jeśli lokal wyborczy jest czynny wieczorem podczas powrotu
do domu i jest całkiem po drodze? Zresztą i tych (ponoć) przysłowiowych
magazynierów może to dotknąć, bo jak się okazało pracownik naukowy państwowej uczelni
może zarabiać (przy podobnym stażu pracy i specjalistycznych kursach
odpowiadającym kolejnym latom edukacji) mniej od niego o około 100 zł.
W tym roku w Polsce doszło do prawdziwego sprężenia się
wyborców (45,68%) i pełnej gotowości aby walczyć o lepsze jutro dla… swoich
kandydatów. Nie ma bowiem co się oszukiwać w tym jaka jest rola Parlamentu
Europejskiego w Unii Europejskiej. Jest na przede wszystkim mniejsza niż się
powszechnie oczekuje, a na pewno jest inna.
Nie jest to – jak to w przypadku polskiego Sejmu często bywa
– forum do całkiem bezpardonowej i przekraczającej granice wszystkiego co wiąże
się z dobrym smakiem lub takim też wychowaniem, werbalnej walki z przeciwnikami
i wrogami. Choć w skrajnych sytuacjach prawie tak się może zdarzyć, jak
pokazały wystąpienia dwóch Romni przeciwko Salviniemu.
Parlament jest co prawda ważnym składnikiem procesu decyzyjnego
Unii Europejskiej, wielokrotnie wielu autorów zachwyca się pomysłowością (niewchodzących
w życie i mających charakter niewiążących i doradczych opinii) inicjatyw tej
instytucji, jednak jego rola jest nieporównywalna z krajowymi organami władzy
ustawodawczej. Oczywiście przez lata od jego powstania, jego rola rośnie i
rośnie i rośnie i gdyby tak rzeczywiście rosła, jak jest to przedstawiane
opinii publicznej, to byłby już dawno najważniejszą instytucją Unii
Europejskiej. A nie jest.
Zresztą i sama praca europosła wygląda inaczej niż w polskim
Sejmie. Decyzje i przyjmowane dokumenty nie mają charakteru politycznego,
większość kwestii jest przygotowywane i dyskutowana nie podczas samych obrad,
ale w trakcie prac w komisjach i ustaleniach poza salą w indywidualnych lub
grupowych rozmowach. Niejednokrotnie także – jeszcze przed głosowaniem –
wiadomo jaki będzie wynik. Wiąże się to z trybem pracy i nie jest zjawiskiem
ani ukrywanym, ani wymagającym napiętnowania, tylko zwykłą praktyką sprawnego
działania. Oczywiście inne są także pensje i diety europosłów i wypłacane są w
innej niż w Polsce walucie. Nie należy się zatem dziwić, że podczas ostatnich
wyborów do Parlamentu Europejskiego pojawiały się głosy o oddelegowywaniu w
nagrodę „na europosła” „do Brukseli” (Strasburga). Tym bardziej, że jak pokazały
wydarzenia z 2007 roku, będąc polskim europosłem można wiele – np. opublikować książkę
zawierającą co najmniej wątpliwe, a w ocenie innych wręcz rasistowskie treści i
firmować ją logotypem Parlamentu Europejskiego oraz starać się o refundację z
jego środków druku publikacji. Zresztą nie była to jedyna wątpliwa publikacja tak
wydana przez ówczesnego europosła Macieja, ojca Romana, znanego w polskim
środowisku naukowym dendrologów. Przywołana publikacja nosiła tytuł „Wojna cywilizacji w Europie” i autor wśród innych rewelacyjnych nienaukowych odkryć twierdził, że polscy Romowie nie należą do narodu polskiego.
Będą europosłem można także nie rozmawiać z nikim w kuluarach, nie brać udziału
w posiedzeniach swoich komisji, pomijać posiedzenia europarlamentu i przebywać
głównie w Polce, często i chętnie udzielając wywiadów i komentarzy. To akurat
wyraźnie zostało pokazane podczas ostatniej kadencji. Można jednak także zaangażować
się naprawdę w prace komisji i w ogóle Parlamentu Europejskiego i aktywnie dbać
o interesy grup, które się reprezentuje.
Można także współorganizować romski tydzień, jak miało to miejsce – z inicjatywy
części europarlamentarzystów – w 2019 roku.
Przy takiej ogólnej wizji wyborów do Parlamentu
Europejskiego oraz trybu i warunków w jakich pracują europosłowie można w końcu
spojrzeć na potencjał Romów, do tego aby mogli zostać europarlamentarzystami.
Od razu warto podkreślić, że wśród 52 polskich europosłów (chyba)
nie znalazł się żaden Rom. Co więcej, także wśród wszystkich polskich 866
kandydatów do Parlamentu Europejskiego nie było (chyba) żadnego Roma. Dla
porównania – na Słowacji kandydowało ponad 20 Romów, a w Republice Czeskiej – 4.
Polski przykład nie pokazuje jednak niedostatku reprezentacji mniejszości
romskiej, ani w tych wyborach, ani w takiej roli.
W rzeczywistości bowiem Romów w Polsce jest niewielu, bez
względu na to, które dane i z jakich źródeł ktokolwiek zechciałby uznać za
prawdziwe. Lekko i niedokładnie licząc Romów w Polsce jest od 7 do 30 tysięcy,
co nie osiąga nawet jednej dziesiątej procenta polskiej populacji, a raczej
oscyluje w okolicach pięciu setnych procenta. Biorąc pod uwagę, że każdy kandydat
na europosła reprezentował statystycznie 44 tysiące mieszkańców Polski,
widoczne jest, że na taką wyłączną romską reprezentację nie uzbierało by się Romów.
Przy jakichkolwiek wyborach pojawi się zatem problem, kto miałby na tych
romskich kandydatów głosować. W przypadku tegorocznych wyborów do Parlamentu
Europejskiego najmniejsza potrzebna liczba głosów do zostania europosłem (w tym
przypadku – europosłanką) wynosiła 40 737 głosów. No to tylu Romów w
Polsce nie mamy. Więc się nie da. I to właściwie w żadnych wyborach poza samorządowymi/lokalnymi,
choć i pozaromska sława nie gwarantuje sukcesu. Tak też było z Don Vasylem w 2018 roku.
Głosów było malutko.
Dodatkowe problemy wiążą się z zagęszczeniem Romów w jednym
okręgu wyborczym – to jest potrzebne do tego aby romski kandydat otrzymał
skumulowaną siłę poparcia. I znowu – Romów nie jest tak wielu. I nie są w
rzeczywistości bardzo skupieni w żadnym regionie Polski, nawet jeśli mieszkańcy
jakiejś miejscowości twierdzą, że (parafrazując) Cyganów tu jak mrówków. Przyjmując jednak, że ich liczebność w
Polsce byłaby wystarczająca do tego, aby skutecznie poprzeć kandydata,
wystarczyłoby na samo głosowanie przenieść się do konkretnego okręgu wyborczego.
W to można uwierzyć – dla kogoś z nawet bardzo bardzo bardzo dalekiej rodziny
Romowie mogliby wybrać się w taką wewnątrzkrajową podróż. A nawet i podróż
zagraniczną. Przecież w wyborach do Parlamentu Europejskiego, będąc obywatelem
Unii Europejskiej, można głosować w kraju aktualnego pobytu. Tu jednak
pojawiają się dwa problemy – wewnętrzny i zewnętrzny. Pierwszym z nich jest
choćby daleka, ale jednak rodzina. I na taką identyfikację można liczyć w ramach
poszczególnych grup romskich (w Polsce – w sumie siedmiu, choć większościowa
reprezentacja przynależy Polskiej Romie i Cyganom Karpackim). Pomiędzy grupami –
albo zupełnie nie, albo raczej nie. Problem zewnętrzny, to konieczność wizyty w
urzędzie i załatwienia niewielkiej sprawy urzędowej umożliwiającej głosowanie
poza miejscem zamieszkania. To jednak nie koniec problemów. Nawet w jednej
romskiej grupie bardzo trudno byłoby wyznaczyć (i tylko i jednocześnie aż) jednego
kandydata, którego zechcieliby poprzeć wszyscy. Wewnętrzne niesnaski i osobiste
niechęci potrafią zrujnować najlepszy plan i najbardziej szczytną ideę – jak to
w rodzinie. A jak to jest, a właściwie jak było u Romów, można poczytać u
Jerzego Ficowskiego w jego opisie organizacyjnych i elekcyjnych perypetii romskich królów Polski okresu międzywojennego.
Ponadto pojawia się problem, występujący zawsze w przypadku
jakiejkolwiek reprezentacji Romów. Z jednej strony musiałaby być to osoba
poważana wśród Romów, godna swoją romskością, a z drugiej strony ktoś, kto na
tyle dobrze orientuje się w pozaromskim świecie, w polityce, działalności
administracyjnej, że mógłby i chciałby kandydować do Parlamentu Europejskiego.
Coraz częściej zdarza się, że te dwa warunki bywają spełniane przez jedną
osobę, jednak jest to raczej początek drogi do pełnego zrównoważenia
zewnętrznego i zewnętrznego poważania i znaczenia konkretnej osoby.
Są to jednak jak na razie jedynie teoretyczne – przynajmniej
w polskiej sytuacji – rozważania. Skoro ponad połowie Polaków nie wystarczyło
obywatelskiej odpowiedzialności do tego, aby zagłosować w wyborach do
Parlamentu Europejskiego, to niby dlaczego miałoby zależeć na udziale w tych
wyborach niewielkiej romskiej mniejszości, której wiara w to, że ich głos ma
znaczenia jest jeszcze mniejsza. A w przypadku chęci głosowania na kandydata
będącego Romem – trudno odmówić im słuszności.
Ponadto należy brać pod uwagę jeszcze jeden element.
Mianowicie – o ile nie jest to działanie w ramach propartyjnej dyscypliny wyborczej,
mającej utrzymać istniejący porządek rzeczy (jak podczas ostatnich wyborów w
Korei Północnej) – każde głosowania i udział w nim może prowadzić do jakiejś
zmiany. A po co ruszać to, co jest? Dla większości Romów nie ma lepszej władzy niż
obecny polski rząd. Romskie rodziny bez większych problemów mogą korzystać z „Programu wsparcia dla rodziców „Rodzina 500+”,
wiek emerytalny jest obniżony, 13 emerytura już przyszła, a na horyzoncie świta
emerytura dla matek „Mama 4+”. Po co to zmieniać? Trzeba korzystać. Jednak i tu
Romowie są mądrzejsi pamięcią historyczną swojego trudnego przetrwania podczas
wędrówki. Wiedzą, że tak dobrze, to nie jest na zawsze. Ale jak długo dają –
trzeba brać. A jak w końcu zaczną bić, to wtedy trzeba będzie uciekać.
W nowym składzie Parlamentu Europejskiego – który po latach
nie będzie aż tak zdominowany przez chadeków i lewicę, jednak nie będzie także
tak wypełniony eurosceptykami, by mogli oni ogłaszać nawet małe zwycięstwo – zasiądzie
troje Romów.
W przypadku dwojga z nich będzie to przedłużenie elekcji. Romeo Franz
z Niemiec koncentruje się na celach wyznaczonych przez swoją partię (Zieloni) i
nie prowadzi szczególnie ukierunkowanych na Romów działań. Równoważy to Lívia Járóka z Węgier.
Od lat jest bardzo aktywna zarówno w kwestiach dotyczących równości kobiet, jak
i Romów. Trzecim romskim europosłem jest nowowybrany, pierwszy eurodeputowany Rom
ze Słowacji – Peter Pollák.
Czy będzie się angażował w sprawy Romów – tego jeszcze nie wiadomo, choć zapewne
nie będzie w tym zakresie tak aktywny jak była pochodząca ze Szwecji Romni – Soraya
Post, która niestety nie została ponownie wybrana.
Na zakończenie można sobie zadać pytanie, które jest jednym
z zadań roboczych konferencji Empowering
Roma through participation: After the EU elections, what’s next for Roma?,
która odbędzie się w czerwcu w Brukseli: czy
wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego będzie miał wpływ na sytuację Romów w
państwach członkowskich? Zapewne nie. Ale zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz