Факултета
Planowany zamysł był taki: już wkrótce wakacje, Bułgaria już
dawno przez Polaków re-odkryta, to może znajdzie się coś pozytywnego o Romach w
Bułgarii. Nie tych z miast (a właściwie ze stolicy), ale tych z mniejszych
miejscowości, może i górskich i tam gdzie Bułgaria doliną łagodnie przechodzi w
Macedonię Północną.
Jednak rzeczywistość miała inne plany. Zatem pojawiły się
epidemiologiczne ograniczenia, a sytuacja Romów w miastach (także bułgarskich) i
to w przypadku gdy mieszkają w „osobnych dzielnicach” nie jest dobra. I całkiem
przy okazji – wakacji w tym roku nie będzie (a jak jednak będą, to zupełnie inne).
Jakby tych powyższych eufemizmów było mało, to jeszcze złośliwy
internet nie chciał podpowiadać niczego pozytywnego o bułgarskich Romach.
Ciągle tylko „ta dzielnic ta dzielnica”, „Fakulteta, Fakulteta”. No to niech
będzie ona i na początek i to prawie na żywo – spacer przez Street View po jedna z dzielnic stolicy
Bułgarii.
Gdy patrzy się na takie miejsca jak koszycki Lunik IX,
jak sofijska Fakulteta,
to nasze rodzime problemy z Gdańska,
Poznania,
czy choćby z Wrocławia
wydają się jakieś takie „małe” I chodzi tu zarówno o skalę ilościową, jak i
skalę intensywności warunków w jakich romscy migranci żyją. No właśnie. Dla nas
to migranci (akurat z Rumunii), a w Lumik IX i Fakulteta mieszkają przede
wszystkim miejscowi Romowie (słowaccy i bułgarscy).
Oczywiście obecnie sytuacja wszystkich ludzi na naszym
globie jest za sprawą pandemii specyficzna,
jednak o wiele trudniej jest utrzymać nie tylko zasady kwarantanny (np. model
polski) lub choćby zdroworozsądkowe zasady ogólnego bezpieczeństwa epidemiologicznego
(np. model szwedzki), gdy dostęp do bieżącej wody pozostaje marzeniem, a ogólna
czystość i higiena jest utrzymywana no… powiedzmy ogólnie. I to nie z powodu skłonności do trwania w brudzie, ale z
tego powodu, że po prostu nie ma jak ją utrzymać.
European Roma Rights Centre już w połowie marca wezwało europejskich przywódców
do instytucjonalnej troski o wszystkie marginalizowane społeczności (w tym
także romskie) w zakresie dostępu do czystej wody.
I miło by było, gdyby można było
powiedzieć, że już dość o sytuacji spowodowanej przez wirusowego celebrytę wszystkich
mediów, jednak nie tak łatwo uciec przed tym tematem w kontekście Bułgarii,
szczególnie jeśli potrzebne są najświeższe informacje. A te w przypadku
romskich koczowisk i gett, wiążą się ściśle z troską władz o to, aby tego typu
miejsca nie stały się ogniskiem wzmożonych zachorowań i zagrożeniem dla
szerszej populacji. I choć praktyka ze Słowacji zupełnie nie zachwyca w zakresie praw człowiek i obywatela, to jednak cytując w
odległej pamięciowo parafrazie jednego z szefów europejskich służb specjalnych –
jeśli obywatele chcą bezpieczeństwa, to muszą się godzić na pewien niewielki
(lub wielki) stopień inwigilacji. I choć słowa te dotyczyły walki z
terroryzmem, to niezadbanie i niezabezpieczenie miejsc o znacznej gęstości
zaludnienia i słabych możliwościach sanitarnych może grozić wzmożeniem
zachorowalności. A że spośród państw Unii Europejskiej, to przede wszystkim (choć
nie wyłącznie) państwa byłego bloku wschodniego (w tym Bułgaria i przy okazji także
Polska) nie podpisały deklaracji w sprawie obrony praworządności i demokracji w trakcie pandemii,
to łatwiej można stosować mocniejsze
(na razie nie wiadomo czy skuteczniejsze) metody panowania nad
rozprzestrzenianiem się zagrożenia. Dlatego też w bułgarskim (nadmorskim)
Burgas drony z kontrolą termowizyjną patrolują miejsca zamieszkane przez Romów.
Może są to po prostu dobre i skuteczne środki monitoringu lokalnej sytuacji,
ale skóra cierpnie w obliczu zwiększonego poziomu kontroli i inwigilacji. Tym
bardziej, że są stosowane wobec konkretnej grupy etnicznej. Zresztą jeszcze w
marcu w romskich dzielnicach takich bułgarskich miast jak Sliven, Nova Zagora,
Kazanłyk wprowadzono specjalne punkty kontrolne, a w kwietniu otoczono je
dodatkowym kordonem, stawiając na części ulic dojazdowych blokady.
Od 16 kwietnia także ruch w sofijskiej dzielnicy Fakulteta został ograniczony i
każdy jest poddawany kontroli przez służby miejskiej. Nie ma wątpliwości, że
bułgarski rząd podszedł bardzo poważnie do kwestii pandemicznej kontroli potencjalnie
wrażliwych lokalizacji. W szczególności i jedynie tych zamieszkanych przez
Romów. Oczywiście blokuje to możliwość swobodnego poruszania się Romów do pracy
(brak oficjalnego zatrudnienia, a co za tym idzie zaświadczenia od pracodawcy
uniemożliwia dostanie się do pracy). Strach Romów nie dotyczy wyłączeni problemów
z pracę i zarobkiem, ale również tego, że zostaną odizolowani w swojej dzielnicy
i pozbawieni pomocy medycznej. Mają także poczucie dyskryminacji. Natomiast
rząd tłumaczy i usprawiedliwia się, że są to jedynie środki zapobiegawcze,
które po prostu dotycząc miejsc szczególnie zagrożonych.
Trudno jest jednoznacznie
rozwiązać taki problem i ocenić, czy jest to już stygmatyzacja, czy też rzeczywiście
po prostu próba działania tam, gdzie zagrożenia jest największe. W uproszczeniu
zasady spójności terytorialnej Unii Europejskiej mówią o wspierających działaniach
na określonym terenie o niskim poziomie dochodu, złych warunkach mieszkaniowych
i socjalnych w stosunku do wszystkich mieszkańców. Bardzo często taka pomoc
docierała wyłącznie do Romów, ponieważ to właśnie Romowie zamieszkiwali takie
obszary, generując słabe wyniki dla tak przyjętych wskaźników. Posługując się
tym kluczem można by uznać, że także władze Bułgarii troszczą się o szczególnie
narażone na problemu epidemiologiczne miejsca. A że akurat są zamieszkane tylko
przez Romów… W rzeczywistości trudno to ocenić, tym bardziej że Bułgaria nie była
i nie jest centrum ani bałkańskiej, ani europejskiej demokracji, przez ostatnie
lata zdarzały się wielokrotnie różnorodne ataki na Romów,
dyskryminacja Romów ma się bardzo dobrze
i są oni traktowani jak obywatel drugiej kategorii.
Ponadto przy okazji pandemii bułgarscy skrajnie nacjonalistyczno-prawicowi
politycy wzbudzają antyromskie nastroje.
Granica naprawdę jest bardzo cienka i niewiele brakuje, aby ją przekroczyć.
Można jednak wierzyć, że głównym celem działań bułgarskiego rządu jest przede
wszystkim troska o obywateli. Pytanie jednak, czy na pewno wszystkich.
Trudno nawet przypuszczać, jak wyglądałaby
analogiczna sytuacja w Polsce, jak zachowałby się polski rząd i jaki byłby stosunek
(nie tylko okołopandemiczny) większościowego społeczeństwa do Romów gdyby – tak
jak w Bułgarii – byłoby ich 4,4-10% populacji. W rzeczywistości Romów w Polsce
jest naprawdę mało i stanowią poniżej dziesiątych część jednego procenta całej
populacji Polaków. Jak by było, gdyby (choćby) w Poznaniu, Gdańsku, Wrocławiu były
całe romskie dzielnice?
A miało być o nadchodzących wakacjach, słonecznej Bułgarii i
jakiejś romskiej wiosce gdzieś na południu tego państwa, w której Romowie całkiem
dobrze – choć może i biednie – sobie żyją…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz