środa, 28 czerwca 2017

Nie mów do mnie gadzio


Na początek dwa pytania, które można by uznać za pytania badawcze, stanowiące podstawę do sformułowania hipotez:
- czy naukowcy amerykańscy zajmujący cię tematyką romską najlepiej rozumieją europejską sytuację?
- czy aktywność naukowa dotycząca Romów wymaga ich współuczestnictwa?
 
Badacze amerykańscy mają możliwość zewnętrznego spojrzenia na sytuację w Europie, co może umożliwić im lepszy ogląd całej sytuacji. Jednak w znacznym stopniu są oni zdeterminowani ogólno-amerykańskim spojrzeniem na Europę, a w zakresie badań wpisują się w nurty i paradygmat, który jest ukształtowany przez inne doświadczenia niż państwa europejskie. Doświadczenia bardzo odmienne, przede wszystkim za sprawą migracyjnego sposobu tworzenia narodu amerykańskiego, a w obszarze społecznym mocno zdeterminowane historią kontaktów europejskich migrantów z Tubylczymi ludami Ameryki (po dawnem – Indianami). Tworzą one inną podstawę badawczą, co w połączeniu z często występującą internalizacją przyjmującą, że Europa to takie Stany Zjednoczone, ale starsze i mniej sprawne w swej skostniałości, sprawia że amerykańskie kierunki badawcze podążają inną ścieżką, krytykując właściwie każde działania programowe i strategiczne podejmowane w Europie. W ich miejsce realizują często własne inicjatywy, współpracując przy tym przede wszystkim z Radą Europy oraz OSF. Wydaje się przy tym, że często oczekują często akceptowania i przyjmowania jako jedyny rozsądny ich badawczego stanowiska, np. upowszechniając koncepcje badawcze związane z koncepcją post-kolonialną, lub intensyfikując wartościujące podziały na świat „białych” i pozostałych. To ostatnie skutkowało między innymi dyskredytacją polskiego historycznego określania „Murzyn” (mającego swoje źródło w nazwie Maur) jako odwołującego się do niewolnictwa (w Polsce?) i przyjęciu jako poprawnego „Czarny”.
Druga kwestia współudziału Romów w aktywności naukowej na ich temat ma oczywiście silne podstawy. Wydaje się jednak, że wyrasta ona raczej z konieczności konsultowania sensowności niektórych praktycznych działań jakie można kierować do Romów. Ponadto może się wiązać ze swoistej zazdrością narodu (o mówienie o nich bez nich) wzmacniającego swoją tożsamość zgodnie z kategoriami nieromskiego świata. Inną przyczyną może być także obawa, że w historii narodu romskiego zbyt często decydowano o nich bez ich udziału, co w wielu państwach europejskich prowadziło do prób zniszczeniach ich tożsamości (Hiszpania), niewolnictwa (Rumunia) lub pogromów (Niemcy). Oczywiście przy okazji takiego podejścia współudziału Romów w badaniach, pojawia się wiele problemów. Naukowcy romscy nie są bardzo liczni, a ponadto często trudno im jest oderwać się od własnego (zawężonego przez wychowania w konkretnym środowisku romskim) punktu widzenia. W tym przypadku zewnętrzne (także obarczone wieloma ograniczeniami) spojrzenie może być nieco bardziej obiektywne, choć równie zdeterminowane przynależnością do większościowego środowiska nieromskiego. Obiektywizm badawczy jest bardzo trudny do osiągnięcia. Należy do niego zawsze dążyć, między innymi starając się odrzucić te kontekstowe elementy, które decydują o konkretnym kształcie dyskursu jaki można – w ramach wszystkich uwarunkowań historycznych, społecznych, sytuacyjnych – w ramach tych ograniczeń stworzyć. Nie jesteśmy bowiem w stanie wyjść nie tylko na poziom wszechopisującego metajęzyka, ale i wszechobiektywnego oderwania się od kontekstów.

Przyczyną poruszenie tych dwóch kwestii jest artykuł/wpis rumuńskiej romskiej romolożki Margareta Matache, zatrudnionej na Uniwersytecie Harvarda: „Dear Gadje (non-Romani) Scholars…”.
Tekst ten jest trzecim wpisem w ramach serii The „White Norm in Gypsy and Romani Studies”.

http://www.huffingtonpost.com/entry/dear-gadje-non-romani-scholars_us_5943f4c9e4b0d188d027fdb2

Zatem mamy tu autorytet amerykańskiego podejścia, wiodącego uniwersytetu, romskiego i to europejskiego pochodzenia, na dodatek z Rumunii. Trudno zatem przynależąc do najmniej dyskryminowanej w historii ludzkości grupy (biały heteroseksualny mężczyzna, blondyn, chrześcijanin) i reprezentując polską prowincjonalną (to nieprawda, ale z punktu widzenia Uniwersytetu Harvarda…) uczelnię, odnosić się krytycznie do takiej wypowiedzi.
Trudno, ale jednak możliwość istnieje

Przede wszystkim – w nawiązaniu do tego, że pierwszym tematem podjętym przez autorkę jest kwestia terminologii – nie do zaakceptowania jest określanie nie-Romów jako gadjo, gadje, gadzio. Wynika to z tego, że dla większości Romów jest to pojęcie negatywne i pogardliwe, w którym zakodowany jest brak szacunku do osoby, którą w ten sposób się określa. Natomiast w określeniu nie-Rom brak tak silnego i bezpośredniego odwołania do systemu wartości i wykluczenia, przy czym przede wszystkim wskazuje na nie bycie Romem. Różnica pozornie niewielka, jednak nie odbiegająca swoją mocą od rozróżnienia „Rom” i „Cygan”.

Autorka początkowo koncentruje się na kwestiach terminologicznych, wypominając autorom prac naukowych używanie określenia „Cygan” (Tsigan, Gypsy, T-world) w różnych – według piszących uzasadnionych – sytuacjach. Generalnie odrzuca ona większość tego typu tłumaczeń jako nieuzasadnionych (zresztą w przypadku wielu – jak najbardziej słusznie), a jednym z najsilniejszych argumentów jest to, że „Cygan” kojarzy się z 500-letnim niewolnictwem Romów. Rzeczywiście na terenie Rumunii, Transylwanii, Mołdawii i Wołoszczyzny (to chyba nieco wymieszane kategorie przestrzenne)  takie skojarzenie może być oczywiste. Jednak np. w Polsce, czy choćby we Francji, czy w Finlandii nie jest ono ani automatyczne ani aż tak naturalne. Rozważaniom dotyczącym błędnej interpretacji niektórych zjawisk przez badaczy, co skutkuje używaniem określeń innych niż „Romowie” , autorka poświęca wiele miejsca. W niektórych przypadkach porusza zagadnienia, które wydaj się marginalne i jednostkowe, starając się jednocześnie rozbudować je do wszechobecnych reguł. Wiąże także (słusznie) tematykę romskiej terminologii z kwestiami (re-)konstruowania tożsamości  oraz wyprowadza (ryzykownie z europejskiego punktu widzenia) porównania z kwestiami dotyczącymi Afro-Amerykanów.

W drugiej części wpisu Margareta Matache koncentruje się na metodologii i zawartości przekazu naukowego. Krytykuje pozbawione podstaw mówienie/pisanie o przestępczości romskiej, niewykształceniu Romów, czy nawet „słynnych pałacach cygańskich” bez odwoływania się do źródeł i jedynie w celu aby pokazać niski poziom cywilizacyjny Romów. W rzeczywistości autorka mówi o rzeczach oczywistych i odwołuje się do rzetelności badawczej i odpowiedzialności za słowo. Trudno przecież zaprzeczyć, że istnieją środowiska romskie, o wysokim poziomie przestępczości (jednak wynika to zawsze z konkretnej sytuacji konkretnej grupy i nie może być wiązane w ścisły i wyłączny sposób z ich przynależnością etniczną). Także jeśli chodzi o niższym poziom wykształcenia, to jest on uśredniając niższy niż większości społeczeństwa. Jednak nie wynika to także z niczego innego jak uwarunkowań kulturowych i sytuacji społecznej, a nie z samego bycia Romem. Także słynne romskie pałace są słynnymi romskimi pałacami i pokazują inność podejścia Romów do niektórych elementów życia (także estetyki), co jednak nie może być podstawą do jakiegokolwiek wartościowania. Są one także wyrazem odmiennej niż większościowa w państwach europejskich kultura, jednak nie powinny się wiązać z kategorią niecywilizowania. Wydaje się, że punt widzenia autorki jest mocno zdeterminowany jej rumuńskimi korzeniami i amerykańskim podejściem badawczym. Rumuńska problematyka powraca także przy krytyce dotyczącej metodologii badania liczby (związanej z autoidentyfikacją) Romów.

Ostatni „problem” to reprezentacja Romów wśród naukowców w badaniach i podczas konferencji, a także szerzej – kwestia równorzędnego publikowania (np. przy publikacjach wielojęzycznych) w języku romani oraz reprezentacji Romów w redakcjach naukowych periodyków romologicznych. Ta grupa zagadnień ma szczególnych charakter, argumenty autorki nie mają znaczącej mocy perswazyjnej i rozwiązanie tych kwestii zbyt mocno wiąże się z kwestiami ideologicznymi i pozanaukowymi, aby można je było w naturalny sposób rozstrzygnąć. Z pewnością mogą one stanowić podstawę do większej dyskusji, jednak nie wydaje się to zasadniczo sensowne.
Niestety prosty, choć nie do końca merytoryczny argument jaki może przyjść do głowy, wiąże się z pytaniem, czy w przypadku badań nad społecznością osób pozostających w skrajnym ubóstwie należałoby do tego grona włączyć skrajnie ubogich naukowców?
O ile w pewnych aspektach badań włączenia przedstawicieli badanej grupy do zespołów badawczych ma sens, to jednak w wielu sferach badań pozostaje on zbędny.

Wśród 10 konkluzji warto zwrócić uwagę na tę, która odnosi się do określeń innych niż „Romowie”. Autorka zachęca do niewzmacniania używania określeń typu „Cyganie” (lub innych rasowych) w przypadku wszystkich Romów lub w przypadku analiz dotyczących tych państw, w których odejście od tego określania ma znaczenie i wiele zmienia w dyskursie. Zatem pomimo bardzo rygorystycznego podejścia reprezentowanego w samym tekście, wniosek wydaje się być ze wszech miar uzasadniony, zrównoważony i akceptowalny.

W całości tekst jest z pewnością bardzo interesujący, przywołuje bogate odniesienia bibliograficzne i dotyka wielu ważnych kwestii, jednak wydaje się zbyt mocno opierać na indywidualnych (rumuńsko-amerykańskich) doświadczeniach autorki, pragnącej interpolować wyniki analiz i badań na całą naukową okołoromską rzeczywistość.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz